Jeszcze jeden odcinek: „Dracula” (2013)


Do obejrzenia tego serialu wcale nie nakłoniła mnie miłość do postaci Drakuli. Prawdę powiedziawszy, do czego się ze wstydem przyznaję, jak dotąd nie przeczytałam słynnej powieści Brama Stokera (przy czym moje przewinienie jest podwójne, bo książkę mam). Nie, powód był zupełnie inny i nie jest to również mój sentyment do wampirów. Jeśli ktoś jeszcze pamięta moją recenzję „Dynastii Tudorów” (klik), to wie, że ogromne wrażenie zrobił na mnie Jonathan Rhys Meyers w roli króla Henryka VIII. Od tamtego czasu moje zauroczenie tym aktorem wcale nie minęło, a nawet wzrosło, więc jego nazwisko przyciąga mnie jak magnes. Bardzo byłam zatem ciekawa, jak poradził sobie w tym przypadku.

W serialowej wersji Dracula przyjmuje nazwisko Alexandra Graysona, wcielając się w Amerykanina, goszczącego w Londynie w interesach. W rzeczywistości wampir planuje zemścić się na organizacji, która przed wieloma laty skazała go na potępienie i zamordowała jego ukochaną. Inteligencja, urok i hojność Graysona wzbudzają zainteresowanie londyńskiej śmietanki towarzyskiej. W nowym środowisku Dracula spotyka Minę – kobietę łudząco podobną do jego zmarłej żony. 


Wiek XIX, Londyn, powłóczyste suknie, konne powozy – klimat bardzo nastrojowy i charakterystyczny. Z ulgą przywitałam fakt, że twórcy udźwignęli wyzwanie i stworzyli nastrój, bez którego osadzenie akcji w takiej epoce nie miałoby racji bytu. Stolica Anglii prezentuje się mrocznie, tajemniczo i niebezpiecznie. Kostiumy są cudowne, reszta scenografii też nie budzi powodów do narzekań; pod względem czysto wizualnym serial znakomicie oddaje atmosferę i nie zaniedbuje tła wydarzeń.

Mimo że nie czytałam książki Stokera, historię Drakuli najbardziej kojarzę z filmem Francisa Forda Coppoli i Garym Oldmanem w tytułowej roli. Nie widziałam tej produkcji w całości, jedynie urywki, bo kiedy puszczali ją w telewizji, rodzice nie byli zachwyceni, gdy próbowałam zerkać (z kolei mój brat bez większych skrupułów obejrzał ze mną „Wywiad z wampirem” – miałam wtedy jakieś 10 lat i po filmie bałam się jak diabli). Tymczasem serial totalnie odbiega od klasycznego hrabiego Drakuli grasującego po swoim zamku. Z jednej strony cieszy mnie oryginalność linii fabularnej, a z drugiej odrobinę brakowało mi tej klasyki. Niemniej wątki są bardzo zgrabnie ze sobą połączone; regularnie w retrospekcjach powracamy do wydarzeń, które ukształtowały głównego bohatera. Poznajemy tajniki Zakonu Smoka, skupiającego nie tylko arystokratów i dostojników Kościoła, ale także łowców wampirów, dostajemy też dość dobry przekrój życia społeczno-obyczajowego. Po drodze trafiamy także na typowy friendzone, zdrady, oszustwa, kilka zagadnień z ówczesnej medycyny i bardzo ciekawy wątek dotyczący opracowywania pewnego niezwykłego serum. Oczywiście nie brakuje tutaj romansu, przy czym chemia jest tak intensywna, że z ekranu niemalże lecą iskry – co jednak nie sprawia, że więź między Alexandrem a Miną przysłania całą resztę. I najważniejsze: wampiry pozostają tutaj wampirami! Potrafią być nieprzewidywalne i groźne, nawet pod maską ciepłego uśmiechu wciąż pozostają maszynami do zabijania. 


Oczywiście pod względem aktorskim nie mam zbyt wiele do zarzucenia. Meyers jak zwykle mnie oczarował; prawdopodobnie nie jestem obiektywna, bo uwielbiam w tym facecie wszystko, począwszy od barwy głosu, a na sposobie poruszania się kończąc. Jako Dracula wypadł niezwykle przekonująco, nie brakowało mu charyzmy, a wszelkie emocje pokazywał z odpowiednim natężeniem. Jessica De Gouw zachwyciła mnie swoją urodą i... właściwie to wszystko. W duecie z Meyersem – bomba, osobno – raczej średnio. Pomijając jeszcze Olivera Jacksona-Cohena, który odegrał najbardziej irytującą postać, praktycznie wszyscy bohaterowie z pierwszego planu zrobili na mnie dobre wrażenie. Do moich ulubieńców muszę zaliczyć Renfielda, zagranego przez Nonso Anonziego oraz Lucy, w którą wcieliła się urocza Katie McGrath. Do najciekawszych należał również wątek związany z pewną łowczynią, znakomicie zagraną przez Victorię Smurfit. Twórcy poświęcają czas każdemu z nich, na tyle precyzyjnie budując ich wizerunki, że widz bez problemu może ich poznać i zająć własne stanowisko. A że charaktery są naprawdę różnorodne, jest na co zwracać uwagę. Właściwie jestem pełna podziwu, że w ciągu zaledwie dziesięciu odcinków serial pokazał taką mnogość wątków, postaci i motywów.

Pomijając czasem przerysowane i nie do końca wiarygodne sceny walki, strony technicznej nie mogę się przyczepić. Ujęcia wyglądają bardzo dobrze, gra światła znakomicie podkreśla nastrój w odpowiednich momentach. Finał sezonu pozostawia pewien niedosyt i mnóstwo potencjału na kontynuację, dlatego ubolewam, że padła decyzja o anulowaniu. Serial być może nie należał do wybitnych, ale wyróżniał się przede wszystkim inwencją twórców. Poszczególne sceny nie nudzą, a wciągają i zapewniają odpowiednią ilość napięcia i oczekiwania na to, co się stanie. Jeśli lubicie wampiry i chcecie zobaczyć Drakulę w nowej odsłonie – serial może się okazać naprawdę przyjemną rozrywką.



źródło zdjęć: filmweb

8 komentarzy:

  1. Przyznam szczerze, że jeżeli coś zaciągnęłoby mnie do tego serialu to właśnie Jonathan Rhys Meyers :D Książkę czytałam, filmu Coppoli nie widziałam (jeszcze, ale na pewno nadrobię!). Jednak jakoś mnie nie przekonuje ta wizja Draculi mszczącego się za ukochaną. I mam teraz mnóstwo seriali do nadrobienia, więc ten raczej sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie też muszę wreszcie przysiąść i obejrzeć film Coppoli od początku do końca :D

      Usuń
  2. Nie znam tego serialu, ale postaram się wygospodarować dla niego trochę czasu, żeby zobaczyć chociaż pierwszy odcinek.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również muszę się przyznać, że uwielbiam Jonathana i kocham bezgranicznie każdą produkcję z jego udziałem, ale Draculi nie było mi jeszcze dane oglądać...jednak chyba wkrótce to nadrobię! :) Pozdrawiam! włóczykijka z imponderabiliów literackich

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju, wielbię! Myślałam, że jestem jedyną fanką Jonathana, bo nigdy żadnej nie spotkałam na swojej drodze. Chciałabym Cię uściskać. Serio.
    "Draculę" uwielbiam, nie przejmuj się, ja również nie znam jego książkowego pierwowzoru, jednakże mam nadzieję to kiedyś nadrobić. Strasznie żałuję, że ten serial nie ma kolejnych sezonów. Z tego co się orientuję mieli kręcić drugi, ale jednak zdjęli go z anteny, bo nie zarobił na siebie, czy coś. A powinien mieć kontynuację, zwłaszcza po takim zakończeniu.
    Ogromny plus za tę recenzję, lepiej bym nie ujęła wspaniałości "Draculi", trzeba polecam ludziom takie mało znane produkcje :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do miłości do Jonathana, na mnie można liczyć :D
      Też żałuję, że produkcja nie doczekała się kontynuacji. Właśnie czytałam, że plany na 2 sezon jak najbardziej były, ale pewnie poszło o kasę... A szkoda, bo potencjał był.

      Usuń

...