Na ekranie: „Annabelle: Narodziny zła”


Czy można bać się horrorów, a jednocześnie je lubić? Ano można, czego jestem doskonałym przykładem. Od dzieciaka ciągnęło mnie do filmów grozy i nie tylko, bo skrzętnie wykorzystywałam również fakt, że pani w bibliotece pozwalała mi grzebać w książkach na każdej półce. Ale nie bez powodu zawsze mam towarzystwo, kiedy szykuję się do obejrzenia horroru; wybujała wyobraźnia robi swoje, bez względu na wiek (właściwie im jestem starsza, tym gorzej). Morderca psychopata i lejąca się krew nie robią na mnie wrażenia, jednak kiedy do akcji wkraczają duchy czy demony, robię się malutka jak myszka i najchętniej schowałabym się pod kołdrą.

Pierwsza część o znanej już lalce nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Mówiąc wprost: słabe to było. Tak naprawdę do momentu, kiedy pojawiła się okazja na wypad do kina na „Annabelle: Narodziny zła”, zupełnie o tamtym filmie zapomniałam. Nie miałam zatem wygórowanych oczekiwań wobec sequela, ba, byłam przekonana, że okaże się jeszcze gorszy. Tymczasem twórcy przyjemnie mnie zaskoczyli – o ile mogę tak powiedzieć, skoro na niektóre sceny patrzyłam przez palce (sic!).

Właściwa fabuła zaczyna się w chwili, w której były lalkarz i jego bardzo skryta żona przyjmują pod swój dach kilka dziewczynek z sierocińca, będących pod opieką młodej, uśmiechniętej zakonnicy. Oczywiście szybko wychodzi na jaw, że w domu państwa Mullins grasuje jakaś niepokojąca siła, która interesuje się szczególnie jedną z podopiecznych. Innymi słowy film czerpie z banalnych, typowo horrorowych motywów: są dzieciaki, jest obrzydliwa lalka, która żyje własnym życiem, a dom okazuje się nawiedzony. Nawet poszczególne ujęcia czy sceny są sztampowe, bo oczywiście nie mogło zabraknąć drzwi, które same się zamykają czy mrugających/gasnących świateł. Właściwie pod względem fabularnym absolutnie nic mnie nie zaskoczyło.


Nie można jednak odmówić produkcji fajnej, mrocznej atmosfery i oczywiście napięcia, które budowane jest stopniowo, a gdy już osiągnie pewien poziom, do samego końca nie daje widzowi odetchnąć. Wprowadzenie do akcji było dość długie, przez co zaczynałam już myśleć, że to będzie jeden z nudniejszych filmów, jakie widziałam, jednak później nastrój zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Muzyka całkiem nieźle dopełniała całości, zaś kiedy zapadała cisza – a wszyscy dobrze wiemy, co oznacza cisza w horrorach – siedziałam jak na szpilkach. Straszny ze mnie tchórz, więc kilkakrotnie podskakiwałam w fotelu albo po prostu się odwracałam, choć jednocześnie bardzo chciałam wiedzieć, co będzie dalej.

Mile zaskoczył mnie poziom aktorstwa, szczególnie jeśli chodzi o role dziecięce. Z reguły nie mam jakichś wygórowanych wymagań w związku z pracą bardzo młodych aktorów, ale i tak jestem pod dużym wrażeniem Talithy Bateman, która zagrała Janice w bardzo przekonujący sposób. Dziewczyna ma niespełna 16 lat i nie był to jej debiut na ekranie, co zdecydowanie widać. Również urocza Lulu Wilson dała sobie świetnie radę. Nie mogę też nie wspomnieć o Samarze (ciekawe, czy imię to przypadek?) Lee. Taka słodka, a tak przerażająca buzia. Co do dorosłej obsady, zakonnica, czyli Stephanie Sigman wzbudziła we mnie raczej mieszane uczucia, ale to chyba głównie dlatego, że nie mogłam jakoś polubić odgrywanej przez nią postaci. Dużo lepiej wypadł Anthony LaPaglia jako Samuel Mullins, a w szczególności Miranda Otto w roli jego żony. Mullinsowie przeżyli na ekranie tragedię, która odcisnęła na nich piętno, co doskonale w filmie widać.


Dość pozytywne wrażenie niestety trochę zniwelowała ostatnia scena, w moim odczuciu totalnie zbędna. Bez niej zakończenie byłoby dużo ciekawsze, może nieco przewidywalne, ale pozostawiałoby widza w stanie zaciekawienia i chęci na więcej. Tymczasem twórcy chyba lekko w tej materii przekombinowali i próbowali jeszcze w samej końcówce trochę postraszyć, wstrząsnąć, zszokować, co w efekcie dało przekombinowaną papkę. No cóż, zawsze mogę udawać, że w rzeczywistości film skończył się kilka minut wcześniej.

„Annabelle: Narodziny zła” to bardzo typowy horror, od których roi się we współczesnym kinie. Właściwie można powiedzieć, że wzięto gotową formę, w którą została wlana własna, niekoniecznie oryginalna historia. Ale film grozy ma też przestraszyć, a temu się to z pewnością udało. No i nie tak znowu często się zdarza, by sequel przebił swojego poprzednika.



źródło zdjęć: filmweb

16 komentarzy:

  1. Obejrzę, w końcu obejrzę, chociaż przyznam, że najbardziej ciągnie mnie do horrorów Jamesa Wana. Ten to dopiero ma rozmach i pomysły. To on zapoczątkował klimat Piły, a później przerzucił się na Naznaczonego i Obecność. Te dwie serie to dopiero wbijają w fotel...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, ja z kolei nadal nie obejrzałam drugiej części "Naznaczonego" i "Obecności", a jedynki są mega. Za to nie mam pojęcia, gdzie się zatrzymałam, jeśli chodzi o "Piłę"... :D

      Usuń
  2. Bardzo fajny film. Dawno się tak nie śmiałam, polecam każdemu XDDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem raczej strachliwą osobą i do tej pory nie obejrzałam ani jednego horroru, więc i tu nie zrobię wyjątku :D
    Pozdrawiam :)
    Jednocześnie chciałam poinformować o zmianie adresu mojego bloga. Od dziś mój blog dostępny jest pod adresem:
    czytanie-i-inne-przygody.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja stwierdziłam, że po prostu jest coś we mnie z masochisty, bo bardzo łatwo mnie przestraszyć, a i tak oglądam horrory XD

      Usuń
  4. Ja się przyznaję, że horrory w ogóle mnie nie przyciągają - nie lubię się bać. Chyba że są to jakieś horrory psychologiczne (jak Babadook). Na "Annabele" się raczej nie skuszę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, a ja z kolei boję się obejrzeć "Babadooka" :D

      Usuń
  5. Ja niestety za horrorami nie przepadam i rzadko je oglądam, a już na pewno nie sama. Chociaż kiedy w Heliose jest maraton grozy, to razem z przyjaciółką biegniemy jak szalone, o ile tytuły nas zainteresują. Annabelle: Narodziny zła raczej nie mam zamiaru obejrzeć, ale kto wie, może kiedyś. Fajnie, że pomimo błahej historii film potrafił Cię wystraszyć, bo w sumie o to powinno chodzić.

    Pozdrawiam,
    BOOK MOORNING

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Horror ma jednak określone zadanie: przestraszyć. Ten na dodatek jest całkiem nieźle zrealizowany :)

      Usuń
  6. Tylko jeden raz w życiu obejrzałam horror! Pomijając fakt, że oglądałam go przez palce i wystraszyłam się już na początku jakiegoś żula w ulicy postanowiłam, że nigdy więcej nie popełnię takiego błędu! 😂 Moja wyobraźnia jest zbyt wybujała na tego typu filmy...
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie!
    http://miedzypolkami-ksiazki.blogspot.com/2017/08/sprzedaje-ksiazki.html?m=1

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja też, wierz mi XD Ale jak nie oglądam (i najlepiej też nie śpię) sama, to jakoś daję radę :D

      Usuń
  7. Zazdroszczę podejścia do horrorów, ja się ich panicznie boję, nie ważne czy ludzie uznają dany film za bardziej śmieszny i przewidywalny, to ja i tak mam stracha oraz schizy nocne xD
    Co jest swoją drogą smutne, bo bardzo chciałabym obejrzeć chociażby nową odsłonę "To", a i tak wiem, że będę tego żałować.
    Pamiętam jak oglądałam zwiastun tej drugiej części Annabelle w kinie na tej ciemnej sali z pustymi siedzeniami dookoła. Nie polecam xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Schizów to i ja doświadczam, często i gęsto XD Na "To" mam zamiar się wybrać, chociaż nie czytałam książki :D

      Usuń
  8. Ja się z horrorów śmieję. Poważnie.
    Oglądając ,,Obecność", rżałam jak opętana. Nie umiem powstrzymać śmiechu, kiedy widzę jak coś wyskakuje z ciemności albo jak twórcy grają na emocjach widza muzyką. No, błagam.
    Ale nowa ,,Anabelle" to może być coś. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dogadałabyś się z moją przyjaciółką, z którą na tym filmie byłam, ona też się strasznie uśmiała XD

      Usuń

...