„Żona mimo woli” Annika Sharma


Pochodząca z Indii Nithja marzy o dostaniu się na medycynę i zostaniu lekarzem. Chociaż wychowała się w Ameryce, ona i jej rodzina zachowują hinduskie tradycje. Nithja nigdy nie czuła się rozdarta między USA a swoim rodzinnym krajem; w pełni akceptowała również ideę aranżowanych małżeństw. Do czasu, kiedy poznaje Jamesa. Dopiero wówczas dziewczyna odkrywa, jak istotne w jej życiu są dwie zupełnie odmienne kultury.

Tytuł: „Żona mimo woli”
Tytuł oryginalny: „The Rearranged Life”
Autor: Annika Sharma
Wydawca: Wydawnictwo Kobiece
Liczba stron: 386
Rok wydania: 2017

Powiem prosto z mostu: ta książka mnie rozczarowała. A źródłem tego rozczarowania jest... opis fabuły, który mnie wpuścił w maliny. Byłam przekonana, że to smutna historia Hinduski, przeznaczonej już jakiemuś konkretnemu mężczyźnie, mimo że kochałaby kogoś innego. W praktyce szybko wyszło na jaw, że opowieść o Nithji jest bardziej spokojna niż dynamiczna, a już na pewno nie tragiczna. Okazało się, że do aranżowanego małżeństwa, które miało rzekomo odgrywać pierwsze skrzypce, tak naprawdę jest jeszcze daleka droga. To by było na tyle, jeśli chodzi o moje nadzieje na książkę w stylu „Romea i Julii”. 

„Żona mimo woli” to dość prosty, przyjemny w odbiorze romans, który polskiego czytelnika może skusić przede wszystkim swoją egzotyką. Od dawna uwielbiam w literaturze wątki związane z życiem i obyczajami kobiet pochodzących z krajów niezwiązanych z naszą kulturą (co odziedziczyłam po mamie, która podobne książki nie czyta, a połyka w całości). Nie da się ukryć, że wątek miłosny zajmuje większość pierwszego planu i to on skupia na sobie największą uwagę. Miłość została tutaj przedstawiona jako uczucie szczere i prawdziwe, które poza szczęściem może też nieść za sobą negatywne konsekwencje. O Jamesie i Nithji czytałam z uśmiechem, ale... nie do końca przekonała mnie chemia między nimi. W ogóle jako para byli mało przekonujący. Momentami miałam wrażenie, że to wyłącznie opisy czy ich wypowiedzi nazywają ich związek cudownym, a my, czytelnicy, musimy w to po prostu uwierzyć. 

Na szczęście Annika Sharma poświęciła również sporo czasu na podkreślenie kontrastu między kulturą hinduską a amerykańską; nie wskazuje na wyższość którejkolwiek z nich, po prostu ujawnia istotne różnice. Spodziewałam się, że zwyczaje panujące w raczej konserwatywnej rodzinie, w której dorastała Nithja, okażą się dla mnie zupełnie niezrozumiałe czy po prostu dziwne. Tymczasem autorka znakomicie ukazała piękno hinduskiej obyczajowości, jej barwność, rodzinność i ciepło, dzięki czemu zapragnęłam bliżej ją poznać. Chociaż to różnice kulturowe są tutaj głównym powodem konfliktów i rozterek głównej bohaterki, zostały one ukazane w sposób, który pozwala czytelnikowi na samodzielne rozstrzygnięcie, która ze stron powinna mieć dla Nithji większe znaczenie.

Z fabuły wygrzebałam też pomniejsze wątki, które zdecydowanie umiliły czytanie i sprawiły, że historia nie jest tak banalna. „Żona mimo woli” mówi również o presji związanej ze spełnianiem wymagań, poszukiwaniu powołania i własnej drogi w życiu, o sile i wsparciu rodziny, o poświęceniu i odpowiedzialności. Miałam jeszcze nadzieję uszczknąć co nieco ze studenckiej rzeczywistości – tak jakbym sama miała jej za mało – ale choć dużo się mówi o tym, że Nithja chce się dostać na uniwersytet, nie uświadczy się tutaj prawdziwego studenckiego klimatu. 

Kreacja bohaterów była w głównej mierze zadowalająca. Nithja jest bardzo prawdziwa i naturalna, choć jej ciągłe zmiany zdania doprowadzały mnie do szewskiej pasji. James zdecydowanie nie należy do czołówki książkowych amantów, ba, nie zrobił na mnie największego wrażenia, jednak w połączeniu z główną bohaterką ta postać nieco zyskiwała w moich oczach. Pokochałam współlokatorkę Nithji, Sophię, za to miałam ochotę udusić Sedżal, nie ufałam też zupełnie Nisiantowi. Duża znaczenie mają tutaj także rodzice Nithji, którzy tak naprawdę niczym się nie różnią od naszych mam i ojców. Ich troska o dobro dzieci jest identyczna.

W „Żonie mimo woli” zabrakło ostrzejszych zakrętów. Oczywiście, że zdarzały się konflikty, ale nie wzbudzały większych emocji, za co może być odpowiedzialna pewna przewidywalność. Podobało mi się, że autorka rozdawała swoim bohaterom zarówno sukcesy, jak i porażki, jednak zakończenie było dokładnie takie, jak przewidziałam. Ładny styl, plastyczny w dialogach i wciągający w opisach sprawił, że powieść idealnie wpasowuje się w leniwe, letnie popołudnie. Gdyby tylko dodać tutaj parę kropel adrenaliny więcej... Może wówczas historia porwałaby mnie bardziej.

Książka Anniki Sharmy to fajne, nieskomplikowane czytadło, w którym kartki przewraca się w mgnieniu oka. Jednocześnie nie dało się uciec od banalności, charakterystycznej dla typowego romansu, poza tym zdecydowanie zabrakło żywszych, gwałtowniejszych uczuć, które dodałyby całości kolorów. Romantyczna część mojej natury czuła się w miarę usatysfakcjonowana, ale liczyłam na coś więcej – zwłaszcza, że potencjał na „coś więcej” zdecydowanie był.


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

4 komentarze:

  1. Ta książka ma piękną okładkę. Lubię lekkie czytadła. Chętnie po nią sięgnę.

    Pozdrawiam.
    Kasia (Ebookowe recenzje)
    http://ebookowe-recenzje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, okładka piękna, jak zwykle zresztą, jeśli chodzi o Wydawnictwo Kobiece :)

      Usuń
  2. Nieskomplikowana, z dobrze przedstawionymi różnicami kulturowymi no i egzotyką - wszystko to brzmi bardzo zachęcająco, ale obawiam się mojej reakcji na nikłą chemię między bohaterami... No cóż, poczytamy, zobaczymy ;)
    Pozdrawiam ☺
    czytelniaprzykwiatowej13.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałabyś sama się przekonać, bo wiadomo, każdy czytelnik może mieć inne odczucia :)

      Usuń

...