„Dumbledore? More like DumbleDAMN” – czyli pieśń pochwalna o jednej z najlepiej wykreowanych postaci w potterowskim uniwersum

Albus Dumbledore, Fantastyczne zwierzęta, Zbrodnie Grindelwalda

UWAGA: Jeśli jeszcze nie widziałeś/aś filmu „Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda”, to wiedz, że są tu spoilery. 

To nie będzie recenzja drugiej części „Fantastycznych zwierząt”. Nie zamierzam się też odnosić do dramatycznego plot twistu, ujawnionego pod koniec tego filmu. Mam na ten temat swoje zdanie (dość sceptyczne), zdaję sobie też sprawę, że w kwestii oceny tej produkcji jestem zdecydowanie w mniejszości, bo mi się podobała. Jednocześnie chcę podkreślić, że pomimo mojej nieskończonej miłości do „Harry’ego Pottera”, nie pozostaję totalnie zaślepiona i potrafię dostrzec, że niektóre posunięcia Rowling – zwłaszcza te, które stoją w sprzeczności z kanonem – to bomby, które kiedyś wybuchną jej w twarz. Zawsze będę miała sentyment do tej pisarki, ponieważ jest autorką mojego ulubionego cyklu. Ulubionego, nie najlepszego. Ulubionego, bo dorastałam na tych książkach i mam z nimi wiele cudownych wspomnień. Im jestem starsza, dojrzalsza i (mam nadzieję) mądrzejsza, tym więcej nieścisłości czy luk dostrzegam w potterowskim świecie. To nie przeszkadza mu być ważną częścią mojego życia, nawet jeśli są w nim dość poważne błędy. 

Ale, cholera, Albus Dumbledore to wyszedł Rowling po mistrzowsku. 

Kiedy wydano w Polsce „Insygnia Śmierci”, miałam niespełna 14 lat. I oczywiście, że rewelacje Rity Skeeter na temat najsławniejszego dyrektora Hogwartu zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Jeszcze nigdy tak bardzo nie czułam się związana z Harrym, jak wtedy, kiedy czytał fragmenty biografii Dumbledore’a i tym samym dowiedział się, że jego idol przyjaźnił się kiedyś z największym – poza Voldemortem – zbrodniarzem w czarodziejskim świecie. To był szok i dla głównego bohatera, i dla nas, czytelników, bo tego się przecież nikt nie spodziewał. Mijały jednak lata, a mnie cała ta heca wydawała się coraz bardziej logiczna. We wcześniejszych książkach Dumbledore jawił się jako dość stereotypowa, oklepana postać. Mentor Harry’ego, podziwiany przez wszystkich mag o niezwykłych zdolnościach, który zginął niemalże jak męczennik. Było kwestią czasu, aż zostanie ujawnione coś, co splami jego wizerunek. I to było doskonałe posunięcie. Dzięki temu, że wiedzieliśmy o przyjaźni z Grindelwaldem i o tym, że Dumbledore przez cały czas miał świadomość sedna przepowiedni o Harrym i Voldemorcie, ta postać przestała być krystalicznie czysta. Stała się po prostu człowiekiem. Wcześniej był kimś legendarnym, mitycznym, niedoścignionym i przez to niedostępnym. Wówczas okazał się osobą mającą swoje słabości i popełniającą błędy. Jednocześnie wyszło też na jaw, jak bardzo złożony jest ten bohater, o jak wielu płaszczyznach jego osobowości i konstrukcji tej postaci nie mieliśmy zielonego pojęcia. 

Z czasem J.K. Rowling ujawniła, że Dumbledore jest homoseksualny, co sprawiło, że jego relacja z Grindelwaldem musiała zostać rozpatrzona w zupełnie innym kontekście. Czy ten coming out zrobił na mnie wrażenie? Oczywiście, że tak. Jako fanka książek i filmów na ich podstawie nie mogłam przejść obok tego faktu obojętnie. Czy jednak mnie on zdziwił? Nie. Dzięki niemu wszystko jeszcze bardziej zaczęło układać się w całość. 

Dumbledore, Fantastyczne zwierzęta, Zbrodnie Grindelwalda

Byliście kiedyś zakochani? Nie mówię o miłości dojrzałej, budowanej i utrwalanej przez lata. Tylko o tym pierwszym mocnym uczuciu, które sprawiło, że nagle się okazało, iż cały wasz świat sprowadza się do jednego człowieka. Może byliście wtedy nastolatkami, zwykłymi gówniarzami, którzy nie mieli jeszcze bladego pojęcia, jak wygląda prawdziwe życie. A może pierwsze zakochanie przyszło, kiedy byliście już dorośli. To nie gra roli. Najprawdopodobniej, gdy zdaliście sobie sprawę z własnych uczuć, nie do końca nawet wiedzieliście, co z nimi zrobić. Ale jednego byliście pewni: chcieliście zrobić dla ukochanej osoby wszystko. I nawet jeśli was później skrzywdziła, nie potrafiliście ot tak przestać jej pragnąć. 

Oczywiście nie ma żadnych przesłanek świadczących o tym, że Gellert był pierwszą miłością Albusa, ale jest na to spora szansa. Kiedy się poznali, obaj byli bardzo młodzi, ambitni. Niestety niewiele wiemy tym, jak wyglądała ich relacja (nad czym ubolewam – ale są w drodze jeszcze trzy filmy, więc daję szansę na to, że ktoś się tym wreszcie zajmie). Za to dość łatwo sobie wyobrazić, dlaczego padło akurat na Gellerta. Był inteligentny, ogarnięty nieustającą żądzą wiedzy i zdobywania nowych doświadczeń, a przecież dokładnie to samo cechowało młodego Albusa. A w momencie, w którym się poznali, jeszcze bardziej niż wcześniej potrzebował czegoś, co pozwoliłoby mu nadal rozwijać skrzydła – po tym, jak tragiczna śmierć matki uniemożliwiła mu podróż dookoła świata, musiał czuć się jak w klatce. Gellert był odskocznią od nieprzyjemnych spraw rodzinnych, a do tego zapewnił Albusowi warunki do dalszego rozwoju. Poza tym nie da się przeoczyć, że prawdopodobnie w Dolinie Godryka nie było czarodziejów w wieku Dumbledore’a. Pewnie miło było spędzać czas z kimś podobnym do siebie – zwłaszcza o tak wybitnym umyśle jak Gellert. 

Żeby była jasność: nie usprawiedliwiam zachowania Albusa. Owszem, młodość rządzi się swoimi prawami i chłopak miał prawo tak bardzo dać się pochłonąć znajomości z Grindelwaldem, by nie zauważyć, że poglądy jego towarzysza stają się coraz bardziej radykalne i niehumanitarne (czy wręcz te poglądy podzielać). Mimo wszystko jest dość niepokojące, że Albus opamiętał się dopiero wtedy, kiedy doszło do kolejnej tragedii. Czy gdyby tak się nie stało, to podążyłby ścieżką Grindelwalda i świat czarodziejów musiałby się zmierzyć nie z jednym, a z dwoma potężnymi czarnoksiężnikami? Być może. Dopuszczam do siebie taką ewentualność, bo to nie czyni Albusa złoczyńcą. Przemawiała przez niego ludzka natura: chęć ściągnięcia na siebie uwagi, pragnienie miłości i uznania, a jednocześnie całkiem naturalny pociąg do władzy. Równie dobrze, nawet gdyby Ariana przeżyła i nie doszłoby do żadnego konfliktu, jakiś czas później do Albusa dotarłoby, że to, co reprezentuje sobą Gellert, zaczyna zmierzać w bardzo niebezpiecznym kierunku. I może nawet łatwiej byłoby mu się z tym pogodzić, bo świadomość tego przychodziłaby stopniowo – a ostatecznie ich znajomość została zerwana w nagły, dramatyczny sposób. 

I teraz wyobraźcie sobie, jak silne uczucia trzeba żywić do kogoś, kto najpierw (w sposób bezpośredni lub nie) przyczynił się do śmierci waszej siostry, a później stał się postrachem całej czarodziejskiej społeczności – a pomimo to nie chcieć go unieszkodliwić. 

Albus Dumbledore, Jude Law, Fantastyczne zwierzęta, Zbrodnie Grindelwalda

Teraz mogę zaspoilerować to i owo z drugiej części „Fantastycznych zwierząt”, więc jeśli nie widzieliście, to lepiej nie czytajcie dalej (choć zastanawiam się, co tu jeszcze robicie, bo o spoilerach uprzedzałam na samym początku). 

Wbrew wielu powszechnym opiniom, nie uważam, że seria „Fantastyczne zwierzęta” wsadza Dumbledore’a z powrotem do szafy. Oczywiście jasnym jest, że prędzej czy później musi dojść do bezpośredniej manifestacji, jeśli chodzi o orientację bohatera – nie dlatego, że tego wymagam od filmowej produkcji. Pewnie są tacy, których nawet szczegółowa scena dotycząca miłosnych uniesień Albusa i Gellerta nie przekonałaby do tego, że Dumbledore rzeczywiście był zakochany w człowieku, który później stał się jego przeciwnikiem, ale dobrze by było, gdybyśmy dostali coś bardziej otwartego. Nikt nie musi biegać z penisem na wierzchu, nie chodzi też o to, że MUSI się pojawić wątek LGBTQ+ – chodzi o szczerość i prawdziwość w kreowaniu bohatera o tak skomplikowanej przeszłości i psychice. 

Nie da się ukryć, że wiele osób czekało na premierę „Zbrodni Grindelwalda” również ze względu na to, że liczyło, że wreszcie dowiemy się czegoś więcej o relacji dwóch zainteresowanych. Oczywiście wcześniej pojawiły się rozczarowujące doniesienia, że Jude Law i Johnny Depp nie mają żadnej wspólnej sceny, ale i tak na pewno w głębi ducha co drugi widz – w tym ja – liczył, że rąbek tajemnicy zostanie uchylony. No i został, i to w bardzo emocjonalny sposób. Problem w tym, że w zagranicznych mediach (wśród polskich odbiorców też spotkałam się z taką reakcją) pojawiły się głosy twierdzące, że wprowadzenie wątku dotyczącego paktu krwi między Albusem a Gellertem... zupełnie spłycił łączącą ich więź. I muszę powiedzieć, że w życiu nie słyszałam czegoś głupszego

Na tę chwilę nie bardzo wiadomo, na czym dokładnie polega to braterstwo krwi. Widzieliśmy, jak mniej więcej wyglądał sam proces, zostało też ujawnione, że poprzez zawarcie tego paktu Albus i Gellert zobowiązali się do tego, że nie będą ze sobą walczyć. Nie wiadomo jednak, jakie są konsekwencje złamania tego przyrzeczenia. Całość przypomina nieco Wieczystą Przysięgę, znaną nam już z książek i filmów o Harrym Potterze, a jak pewnie pamiętacie, osoba, która ją złamała, płaciła za to własnym życiem. Czy tutaj jest podobnie? I jak w takim razie wyglądał słynny konflikt w domu Dumbledore’ów, który wybuchł pomiędzy Albusem, Gellertem i Aberforthem, w wyniku czego zginęła Ariana, skoro ta dwójka nie mogła ze sobą walczyć? Co się stanie, jeśli osoby połączone paktem krwi staną przeciwko sobie? Czy rzucone zaklęcie ewentualnie się odbije? Może właśnie dlatego umarła Ariana – ponieważ trafił ją rykoszet? Byłoby to całkiem prawdopodobne wyjaśnienie, nie tłumaczy jednak tego, dlaczego Albus, już jako człowiek po czterdziestce i żyjący w świecie sterroryzowanym przez dawnego partnera, tak uparcie odmawiał stanięcia z nim do walki. I, co najważniejsze: dlaczego Grindelwald przez te wszystkie lata jak oka w głowie pilnował przedmiotu, zawierającego zmieszane krople krwi swojej i Albusa? 

Grindelwald, Johnny Depp, Fantastyczne zwierzęta 2

Oczywiście posypią się głosy, że Gellert po prostu obawia się stanięcia do walki z Dumbledorem, bo jest zwyczajnie świadomy jego siły i wie, że tylko on może go pokonać. Ale czy naprawdę wierzycie, że ktoś o takie bucie, przekonaniu o własnej wyższości i – co istotne – będąc w posiadaniu Czarnej Różdżki bierze w ogóle pod uwagę, że może polec? Czy nie prościej dla Grindelwalda byłoby pozbyć się największego przeciwnika, który jako jedyny może go powstrzymać? Nie mamy bladego pojęcia, czy Gellert kiedykolwiek kochał Albusa. Nie wiadomo, jaki był w młodości, jak wyglądało jego dzieciństwo, w jakich warunkach się wychowywał i przede wszystkim – co tak naprawdę znaczyła dla niego ta znajomość. Możliwe, że kiedyś faktycznie uległ uczuciom. Albo wprost przeciwnie, od samego początku wiedział, że jego przyjaciel czuje coś więcej i celowo to wykorzystywał, żeby ukształtować dla siebie partnera idealnego w drodze do władzy i chwały. Nie da się ukryć, że dorosły już Gellert – mówię tutaj o tym, którego widzimy w „Fantastycznych zwierzętach” – ma mocno wypaczone wyobrażenie o miłości. Jest szansa, że w jakiś tylko dla niego właściwy sposób kocha Albusa. I dlatego chce, by to Credence go zabił, zanim Dumbledore odkryje, jak zerwać pakt krwi (bo na pewno szybko się zorientował, że wisiorek z krwią, czy cokolwiek to tam jest, zniknął), bo to zmusiłoby Grindelwalda do stawienia mu czoła. 

Z drugiej strony należy zauważyć, że chociaż Dumbledore uparcie odmawia ministerstwu próby powstrzymania czarnoksiężnika, nie podaje przy tym żadnego konkretnego powodu. Stąd powszechne zarzuty, że Albus strzela fochy i nie walczy z Grindelwaldem, „bo nie”. Jest to skądinąd niepokojące, że jedyny czarodziej dorównujący umiejętnościami największemu zagrożeniu na świecie odmawia stanięcia do walki. Zapewne Dumbledore nie chciał spowiadać się urzędnikom ministerstwa ze swojej dość kłopotliwej przeszłości z Gellertem i trudno mu się dziwić (choć jednocześnie powinien przełknąć osobiste uprzedzenia, skoro cały świat jest w niebezpieczeństwie). Jedyną rzeczą, którą robi, to... poproszenie o pomoc Newta Scamandera. To jego wyznacza na kogoś, kto powinien zmierzyć się z Grindelwaldem. Co ciekawe, Albus nie mówi również Newtowi o istnieniu paktu krwi. Dlaczego? Przecież, jak sam zresztą mówi, ceni Scamandera. Sam fakt, że to jemu powierza taką misję świadczy o tym, jak duże zaufanie w nim pokłada. Mimo to nie wspomina, że powodem, dla którego sam nie może pokonać Gellerta, jest zawarte przez nich przymierze. 

Chyba że to nie jest jedyny powód. 

Wychodzi tutaj dość egoistyczna natura Albusa. Prawdopodobnie w rozmowie z Newtem pominął kwestię paktu krwi z rozmysłem, wierząc, że jeśli nikt się o tym nie dowie, Scamander po prostu skupi się na pokonaniu Grindelwalda. Śmiem nawet wysunąć przypuszczenie, że Dumbledore liczył, że faktycznie mu się uda. To by oznaczało, że sam nigdy nie będzie musiał stanąć oko w oko z Gellertem. Średnio to odpowiedzialne – Newt, choć zdolny i inteligentny, miał duże szanse na to, że zginie z rąk czarnoksiężnika. To jednak nie powstrzymało Albusa od wyznaczenia mu takiego zadania. To dość jasno pokazuje, że za fasadą potężnego czarodzieja kryje się człowiek o niezwykle wrażliwej naturze i o ogromnych słabościach. Gdyby tylko i wyłącznie pakt krwi powstrzymywał go przed stoczeniem pojedynku z Grindelwaldem, już dawno pewnie zorganizowałby akcję odzyskania wisiorka z krwią, żeby móc go zlikwidować i utorować sobie drogę do przeciwnika. Tymczasem na widok przedmiotu, który Newt wręcza mu pod koniec filmu, Albus jest co najmniej zdziwiony. A jego „być może” w odpowiedzi na pytanie, czy jest w stanie to zniszczyć, wcale nie brzmi przekonująco. Scamander wręczył mu coś, co jest obiektywnie jedyną racjonalną przeszkodą w bitwie z Gellertem. Jeśli zatem się tego pozbędzie, nie będzie już miał żadnej wymówki – a to by oznaczało, że musiałby się zmierzyć nie tyle z Grindelwaldem, co z demonami przeszłości i własnymi uczuciami. 

Jude Law, Albus Dumbledore, Fantastyczne zwierzęta, Zbrodnie Grindelwalda

Porzućmy temat paktu krwi (choć nie do końca) i pochylmy się nad jedną z najlepszych scen z drugiej części „Fantastycznych zwierząt”. Mowa tu oczywiście o chwili, w której Albus staje przed lustrem. TYM lustrem. To wówczas dowiadujemy się, jak mniej więcej wyglądał proces zawierania specyficznego przymierza, ale nie to jest w tym wszystkim najważniejsze. Tutaj rozchodzi się o emocje. Słowo daję – nie wiem, jak ktokolwiek po obejrzeniu tej sceny może jeszcze twierdzić, że Grindelwalda i Dumbledore’a nie łączyło nic więcej poza zwykłą przyjaźnią. Już nawet pal licho moment, kiedy Albus przyznaje, że on i Gellert byli sobie „bliżsi niż bracia”; to właśnie ten fragment ze zwierciadłem najpełniej i najgłębiej pokazał uczucia między mężczyznami. Oczywiście jest w tym ogromna zasługa fenomenalnej gry aktorskiej Jude’a Lawa. Jeśli ktoś wątpił w jego zdolności, to po tym, co zobaczył, musiał zmienić zdanie. Sami pomyślcie: facet dostał jedną z najbardziej emocjonujących i najważniejszych dla postaci scen. Nie mówi w niej ani jednego słowa. A jednak nie mamy wątpliwości, co jego bohater przeżywa, ponieważ wszystkie uczucia odbijają się na twarzy. W tym smutnym uśmiechu widać całą melancholię, nostalgię, rozpacz, ból, rozczarowanie, bezsilność i... miłość, bo nigdy nie byłam tak pewna, że Albus kochał Gellerta. Jednocześnie dotarło do mnie wówczas, jak bardzo ta miłość jest dla niego autodestrukcyjna. Prawdopodobnie Dumbledore nie wstydził się, że kiedyś coś ich łączyło. Łatwo mógłby to wytłumaczyć błędem młodości. Wstydził się, bo po tym, co stało się z jego siostrą i po tym, ile zła uczynił Grindelwald, nie przestał go kochać. Czuje, że powinien, że to nie jest człowiek warty jego uczuć, że jeśli już, to powinien dostrzegać w sobie ogromną nienawiść – ale tego nie znajduje. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak bardzo niszczycielskie było to poczucie winy, które, podkreślam, jeszcze przez wiele lat powstrzymywało go przed stanięciem do walki z Gellertem (do pojedynku doszło w 1945 roku – choć należy pamiętać, że twórcy „Fantastycznych zwierząt” mają ewidentny problem z zachowaniem kanonicznej linii czasowej). 

Jest jeszcze oczywiście sprawa Ariany. To kolejna osoba obciążająca sumienie Albusa. Nie dość, że do samego końca żył w nieświadomości, czyje zaklęcie zabiło jego siostrę, to jeszcze ostatnie chwile jej życia zapewne spędził... w głębi serca jej nienawidząc. Albo co najmniej czując niechęć. To wybuch jej niekontrolowanej siły zabił Kendrę i sprawił, że Albus musiał zrezygnować z podróży z Elfiasem Dodgem i zająć się domem. To ona potrzebowała jego nieustającej opieki. Na pewno ją za to nie znosił. Racjonalna część jego umysłu mówiła, że to przecież nie wina Ariany, która przez większość życia tłumiła swoją magię po tym, jak została okrutnie skrzywdzona przez tamtych mugoli. Ale ta druga część prawdopodobnie sprawiała, że postrzegał siostrę jako brzemię, które nie pozwalało mu zająć się tym, czego pragnął. To dlatego w „Zbrodniach Grindelwalda”, na pytanie Lety, czy kochał Arianę, odpowiada, że nie tak bardzo, jak powinien. Bo zanim tak naprawdę dojrzał, już jej nie było, na dodatek, w jakiejś tam części, z jego winy. 

Przez to wszystko usiłuję pokazać, jak ogromna trauma dotknęła Albusa, i to właściwie poza oczami czytelnika czy widza. Jedną z cech w pewien sposób definiujących Harry’ego – czy tego chciał, czy nie – był fakt, że został sierotą. Tyle że Dumbledore również nią był. Najpierw ojciec został zesłany do Azkabanu, później zmarła matka, a wreszcie siostra. Z bratem, Aberforthem, nigdy nie był w bliskich stosunkach, a to, co wydarzyło się w dzień śmierci Ariany, już na zawsze ich podzieliło. Trudno powiedzieć, czemu bracia nigdy nie doszli do porozumienia. Można założyć, że Aberforth nie byłby w stanie wybaczyć Albusowi, co stało się z ich młodszą siostrą – ale bardziej skłaniam się ku temu, że to Albus nie mógł sobie wybaczyć wszystkiego, co zrobił, co nie pozwalało mu spojrzeć bratu w oczy. Przez całe długie życie za to pokutował. Być może i bez tych doświadczeń angażowałby się w walkę ze złem czy w obronie praw mugoli i magicznych zwierząt. Ale nie da się ukryć, że częścią tego procesu było własne odkupienie. Nie ma jakichkolwiek przesłanek świadczących o tym, by Albus związał się z kimkolwiek po znajomości z Gellertem. Podejrzewam, że bał się poświęcić komuś w taki sposób po raz drugi, a ponadto uważał, że nie zasługuje na miłość i szczęście. Namiastką rodziny stał się dla niego w pewien sposób Harry, bo jego relacja z nim od zawsze nosiła dla mnie znamiona więzi, która mogłaby łączyć ojca i syna. Oczywiście popełniał przy tym błędy (jak to, że długo taił przed Harrym treść przepowiedni dotyczącej Voldemorta), pozwalał, by kto inny walczył za niego, podejmował wiele nieodpowiedzialnych decyzji, a jako dyrektor i nauczyciel jawnie faworyzował niektórych uczniów. Mimo to uderza, że pod maską tak pozornie twardą i niewzruszoną krył się człowiek głęboko zraniony, złamany, nieradzący sobie z własnym sumieniem. Aż strach pomyśleć, jak często korzystał z myślodsiewni, by pozbyć się natrętnych myśli. 

Harry Potter, Albus Dumbledore, Fantastyczne zwierzęta, Zbrodnie Grindelwalda

Rowling stworzyła postać nieprawdopodobnie złożoną, która kryje jeszcze wiele tajemnic – mam nadzieję, że poznamy chociaż część z nich. Życie Albusa Dumbledore’a było tak bogate, że spokojnie starczyłoby go na kilka osobnych książek czy filmów. A dla mnie jest on zdecydowanie jednym z ulubionych bohaterów: właśnie za tę jego prawdziwość, skłonność do popełniania błędów, do chęci ukarania siebie za to, co zrobił źle. To pokazuje, że u progu największych wyzwań mogą liczyć się nie tyle zdolności, pozycja zawodowa, szacunek, popularność czy wiedza. Bywa, że kontrolę przejmują uczucia – i jest to naturalne, ludzkie. A pomyłki wcale nie odcinają drogi do sukcesu. Nie da się ukryć, że Dumbledore był dla Harry’ego przez wiele, wiele lat idolem i pozostał nim nawet po śmierci, ale dla mnie jego autorytet wzrósł dopiero, kiedy zdałam sobie sprawę, ile wad nosi ta postać i że te wady wcale nie sprawiają, że jest gorszym człowiekiem. Wiele książek oraz filmów dla młodzieży (i nie tylko) próbuje odbiorcy wcisnąć, że protagonista powinien być zawsze dobry, a nawet jeśli robi coś źle, to tylko w imię lepszego jutra lub przez nieuwagę czy niewiedzę. Albus Dumbledore mylił się często i gęsto, nieraz przez własny egoizm – a jednak protagonistą pozostał. Właśnie o takich bohaterów nic nie robiłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

...