Jeszcze jeden odcinek: „Teen Wolf”


Jesteśmy świeżo po finale i zarazem 100 odcinku „Teen Wolf”. Nie byłam z tym serialem od początku, bo zaczęłam go oglądać jakoś w 2014 roku. I chociaż wytrwałam do końca przez te trzy lata, nie mogę powiedzieć, że ten serial zalicza się do moich ulubionych – choć jednocześnie będę go wspominała ze sporym sentymentem.

Właściwa akcja rozpoczyna się w chwili, w której 16-letni Scott McCall podczas niezbyt rozsądnego wałęsania się po lesie zostaje zaatakowany i ugryziony przez wilkołaka. Zanim do niego dociera, co się właściwie stało, jego ciało zaczyna dziwnie reagować, a on sam odkrywa w sobie nowe zdolności. Scott przechodzi trudną przemianę, tym samym stając się stworzeniem, które do tej pory uważał za wytwór wyobraźni. Jak się okazuje, nie jest on jedyną paranormalną istotą w swoim rodzinnym mieście.


Mam wrażenie, że „Teen Wolf” choruje na tzw. Syndrom Trzeciego Sezonu. Objawy tego schorzenia pojawiają się w czwartej, czasem dopiero piątej serii produkcji i polegają głównie na tym, że poziom serialu zaczyna spadać, by pod koniec osiągnąć niemalże stan wegetatywny. Ten sam syndrom zdiagnozowałam w przypadku „The Vampire Diaries”, „Pretty Little Liars” czy „Once Upon a Time”. Po świetnych trzech, czasem czterech sezonach stery zaczynają przejmować nuda, powtarzalność i przewidywalność. W przypadku „Teen Wolf” było identycznie. Sam początek specjalnie mnie nie urzekł, ale po kilku odcinkach się wciągnęłam, a moja sympatia stopniowo rosła, by osiągnąć punkt kulminacyjny w sezonie 3B, który okazał się zdecydowanie najlepszy. Entuzjastyczna postawa utrzymywała się u mnie również w przypadku czwartej serii. Niestety piąty i szósty sezon to już jedno wielkie „meh”. Widać było, że twórcy idą na łatwiznę, że fabuła cały czas jest budowana w podobny sposób (ogromne zagrożenie, które może wszystko zmieść z powierzchni ziemi, jednak ostatecznie zostaje pokonane przez Scotta i jego paczkę). Pod koniec, o zgrozo, scenarzyści zaczęli łączyć w pary nawet tych bohaterów, którzy wcześniej nie przejawiali na ekranie żadnej chemii. Ba, jedna z postaci nagle zmieniła orientację – nagle, bo twórcy się nie kwapili, żeby ten wątek jakoś rozbudować i odpowiednio przedstawić. Że już nie wspomnę o bohaterach, których historie zostały po prostu ucięte. Wydawać by się mogło, że umarli, ale nie, oni po prostu zniknęli z serialu.


Mimo wszystko jest kilka powodów, dla których naprawdę warto obejrzeć Teen Wolf.

Po pierwsze: to całkiem fajna młodzieżówka z silnie rozwiniętymi elementami fantastycznymi. Twórcom zdarzyło się parę świetnych, rewelacyjnych wręcz pomysłów na fabułę, czasem inspirowali się mitologią i podaniami, co było moim zdaniem najlepsze. Istoty paranormalne, które pojawiają się w serialu, są całkiem oryginalne (nie ograniczają się wyłącznie do oklepanych już wilkołaków). Oczywiście, że nie brakuje tutaj schematów, ale zwykle się nie nudziłam i 40 minut odcinka mijało mi w błyskawicznym tempie. „Teen Wolf” jest idealnym rozluźniaczem po ciężkim dniu, kiedy człowiekowi nie chce się specjalnie główkować nad tym, co może się wydarzyć – choć emocji także tutaj nie brakuje. Co prawda efekty nie są najwyższych lotów, jednak odnoszę wrażenie, że ich specyfika to jeden z wielu czynników budujących klimat tego serialu. 

Po drugie: bohaterowie. Postacie naprawdę ciekawie ewoluowały na przestrzeni tych sześciu sezonów. Bywało, że ktoś, kogo na początku nie znosiłam, później stawał się moim ulubieńcem. Oczywiście muszę tutaj wyróżnić Dylana O’Briena w roli Stilesa, który jest chyba najbardziej charakterystycznym bohaterem z całego serialu. Kojarzyłam go jeszcze zanim zaczęłam oglądać. Dylan jest ostatnimi czasy wszędobylski i często widać go w mediach, ale jego wkład w powołanie Stilesa do życia jest naprawdę nieoceniony. Nikt nie zagrałby tego lepiej. Wśród moich ulubieńców znaleźli się również Derek (Tyler Hoechlin), Malia (Shelley Henning) czy Allison (Crystal Reed), choć tak naprawdę każdy z aktorów wykonał kawał dobrej roboty. Tylera Poseya w roli Scotta też łatwo da się lubić, świetna była także Holland Roden jako Lydia. Oczywiście nie da się również nie wspomnieć rewelacyjnego trenera! Nie mam też zarzutów wobec większości antagonistów, którzy przewinęli się przez wszystkie sezony. Bohaterowie są tak różnorodni i dobrze wykreowani, że łatwo się do nich przywiązać. Trochę szkoda, że nie każdy z nich dostał w finale swoje zakończenie, no ale...


Po trzecie (przy okazji też po czwarte i po piąte): humor, muzyka i czołówka. Wiem, że ładna czołówka raczej nie sprawi, że pokochacie jakiś serial, ale ta w „Teen Wolf” zdecydowanie należy do moich ulubionych. Ponadto produkcja ma naprawdę bezbłędny soundtrack. Muzyka zawsze jest idealnie dopasowana do tego, co widzimy na ekranie, na dodatek większość z tych kawałków tak wpada w ucho, że człowiek z przyjemnością wraca do nich również po skończeniu odcinka. Dziękujemy, MTV, że od razu wyświetlacie na pasku tytuł i wykonawcę danej piosenki, dzięki czemu nie trzeba używać Shazam albo wpisywać pojedynczych słów w Google. No i jest jeszcze humor, jeden z najlepszych elementów tego serialu. Nieraz się uśmiałam, komizm był odpowiednio wyważony, nie infantylny, nieprzerysowany. Żarciki sytuacyjne to absolutny standard. 

Podsumowując: „Teen Wolf” nie wyróżnia się specjalnie na tle innych młodzieżówek, bo nawet Syndrom Trzeciego Sezonu się zgadza, ale o ile TVD czy PLL kończyłam z ulgą, o tyle za Scottem, Stilesem i resztą będę trochę tęskniła. Może nawet zrobię rewatch? Kto wie. Fani bardzo lekkich fantasy na pewno będą usatysfakcjonowani; „Teen Wolf” to przede wszystkim rozrywka i pod tym względem nie mam mu zbyt wiele do zarzucenia.



źródło zdjęć: imdb

8 komentarzy:

  1. Mi to źle pachnie już na odległość... Jednak oglądam mało i nie sądzę, bym wytrzymała przy tym serialu dłużej, zwłaszcza, że wilkołaki jakoś nigdy mnie nie pociągały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja seriale oglądam nałogowo, poza tym lubię młodzieżówki, więc jedno prowadziło do drugiego :)

      Usuń
  2. Wydaje mi się, że moment, w którym powinnam zacząć oglądać ten serial już minął. Teraz jestem już trochę na takie rzeczy za stara. Szkoda, że twórcy ciągną na siłę te seriale, zamiast skończyć porządnie na tym dobrym czwartym sezonie, to czekają aż słupki oglądalności spadną, a fabularnie zacznie się mielizna i nuda. Mimo wszystko dla nastoletniej wersji mnie to byłby ciekawy serial ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, mój umysł chyba tak bardzo broni się przed faktem, że się starzeje, że wciąż bardzo lubi młodzieżówki XD No niestety twórcy seriali zawsze będą przeciągali jakąś produkcję, póki ta przynosi im zysk. To, że czasem jakość spada - to już inna sprawa :)

      Usuń
  3. Miałam zacząć swoją przygodę z "Teen Wolf", jednak ilość sezonów skutecznie mnie odpycha, podobnie jak "Pamiętniki Wampirów". Jakoś nie uśmiecha mi się nadrabiać sześciu sezonów, wiedząc, że twórcy planują jeszcze więcej. I często żałuję, iż przez te moje uprzedzenia (tak naprawdę lenistwo xd) ominęły mnie seriale typu "Pamiętniki Wampirów" "The Originals" "Teen Wolf" i "Słodkie Kłamstewka"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale "Teen Wolf" przecież się zakończyło :D Nie będzie więcej niż sześciu sezonów. TVD i PLL też zakończone, kolejno z ośmioma i siedmioma sezonami. "The Originals" będzie startowało z 5 sezonem, ale ponoć to ma być ostatni :) Ja nadrabiam "Supernatural", a w październiku rusza 13 sezon... Jestem na dziewiątym XDDD

      Usuń
  4. Aj, wczoraj wypuściłam tekst o Teen Wolf, nieświadoma, że też napisałaś :D Ale chylę czoła, bo o "syndromie trzeciego sezonu" nie wspomniałam ;)

    OdpowiedzUsuń

...