Znamy już tę historię. Znamy Alaynę Withers, która
marzy o prowadzeniu własnego klubu, a praca jest dla niej nie tylko powołaniem,
ale także lekiem na burzliwą przeszłość. Wiemy, że jej świat obrócił się o sto
osiemdziesiąt stopni, gdy któregoś dnia zobaczyła przy barze przystojnego
Hudsona Pierce’a, człowieka sukcesu. Wiemy, o czym wtedy myślała, jakie miała
później zmartwienia. A co z drugą stroną medalu? Jak patrzył na to wszystko sam
Hudson, ambitny biznesmen z mrocznymi sekretami?
Ostatnimi czasy zapanowała jakaś dziwna moda na
opisywanie tej samej fabuły, tylko z dwóch perspektyw i w osobnych książkach. Z
reguły w pierwszej wersji w centrum wydarzeń znajduje się kobieta, później
autor (albo raczej autorka) decyduje się na pokazanie świata przedstawionego
oczami głównego bohatera męskiego. Oczywiście dotyczy to zwykle erotyków czy
romansów. Nie będę ukrywała, że ten zabieg wydaje mi się lekko bezsensowny,
mimo to, głównie z sympatii dla serii „Uwikłani”,
postanowiłam jeszcze raz zagłębić się w tę opowieść, tym razem mając za
narratora Hudsona.
Muszę przyznać, że po przeczytaniu mam naprawdę mieszane uczucia. Po raz kolejny nie mogę niczego zarzucić stylowi autorki,
który sprawia, że przez tekst płynie się łatwo i przyjemnie. Ważniejszą kwestią
jest jednak pytanie, czy napisanie tej książki było w ogóle potrzebne? „Uwikłani. Hudson”ma dość ciekawą
kompozycję: rozdziały dzielą się na „przed” – gdzie poznajemy dotąd nieukazaną
przeszłość Pierce’a – oraz na „po”, w których tak naprawdę dostajemy powtórkę z
rozrywki, czyli skrócony i uproszczony zapis wydarzeń opisanych w poprzednich
trzech tomach, tyle że z komentarzem Hudsona. Z prawdziwą przyjemnością odkrywałam sekrety bohatera jeszcze zanim
poznał Alaynę, ale streszczanie znanej mi już fabuły, nawet jeśli z innej
perspektywy, zwyczajnie mnie znudziło. Autorka mogła spokojnie skupić się
tylko i wyłącznie na pokazaniu osobowości Hudsona, jego bardzo skomplikowanej
relacji z rodziną oraz z Celią, dotrzeć do momentu, w którym pierwszy raz
zobaczył Alaynę i na tym skończyć. Książka wyszłaby o połowę krótsza, a byłaby
dwa razy ciekawsza. Laurelin Paige
zredukowała sceny erotyczne niemal do minimum, więc wielka szkoda, że nie
obcięła tej powieści także w innych miejscach.
Przeplatanie rozdziałów „przed” i „po” ma jedną
zaletę: gołym okiem dostrzega się
przemianę, jaką przeszedł bohater. Czasami wręcz pojawiało się wrażenie, że
narrację prowadzą dwie różne osoby, tak znaczącą metamorfozę przeszedł Hudson.
Obserwowanie tego było rzeczywiście ciekawe, choć zastanawiam się, czy nie
wolałam dawnego Pierce’a – owszem, nie miał skrupułów i ranił ludzi, ale jego
osobowość była bardziej barwna. Jego związek z Alayną zmienił go w ciepłe
kluchy; nawet mnie, beznadziejną romantyczkę, z czasem zaczęło irytować to nieustanne
podkreślanie miłości do dziewczyny. Miejscami wydawało się, że to on był
bardziej skupiony na tym związku, a to podobno Alayna miała problemy z zbyt
szybkim angażowaniem się.
Po
przeczytaniu tej książki na pewno lepiej zrozumiałam Hudsona.
Poznałam jego motywy, sposób myślenia, mogłam go wreszcie w pełni polubić, bo w
poprzednich tomach był zbyt banalny – typowy przystojniak, który, żeby nie było
aż tak kolorowo, skrywa jakieś paskudne tajemnice. Przekonałam się jednak, że
jego charakter był dużo bardziej skomplikowany. Poza tym strasznie mi się podobało, że autorka poświęciła całkiem sporo czasu
Celii, bo trzeba przyznać, że to również była niesamowicie interesująca
bohaterka. Zastanawiam się nawet, czy już bardziej ona nie zasługiwała na
osobną książkę. Jak wspomniałam, rozdziały poświęcone przeszłości Hudsona (i
Celii) wciągały niesamowicie, a te pozostałe były takie… meh. Znając Alaynę na
wylot, miejscami całkiem fajnie było poznać odczucia Hudsona dotyczące tych
samych sytuacji. W większości przypadków jednak powtarzanie tych scen
zwyczajnie mnie nużyło.
Czy książkę czytało się źle? Nie, absolutnie nie,
przyjemnie wypełniła mi czas. Czy dowiedziałam się czegoś nowego o bohaterach
serii? Jak najbardziej. Ale czy rzeczywiście była potrzebna osobna powieść? No…
Niekoniecznie. „Uwikłani. Hudson” zostało niepotrzebnie rozwleczone. Mam ogromną nadzieję, że autorka naprawdę
chciała pokazać inną stronę swojej historii, a nie napisała tej książki tylko
po to, by zwiększyć zyski. Choć kolejny tom ma swoje zalety, dominuje we mnie
przekonanie, że bez niego ten cykl niewiele by stracił.
6/10
Za
egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.
Ooo... Książka jeszcze przede mną, ale nieco zasiałaś we mnie wątpliwości.
OdpowiedzUsuńNie żeby mi się nie podobała, ale jednak wolę właściwą trylogię :)
UsuńOj, straszliwie nie lubię przedstawiania tej samej historii z innej perspektywy, bo najczęściej takie opowieści niczym nie zaskakują.
OdpowiedzUsuńNiestety, tutaj też większego zaskoczenia nie było.
UsuńWłaśnie piszę recenzje, ale mi książka bardzo się podobała. Nie czytałam poprzednich pozycji z tej serii i chyba trochę inaczej na wszystko patrzyłam.
OdpowiedzUsuńJeśli nie czytałaś poprzednich to nic dziwnego. Autorka dobrze pisze i stworzyła naprawdę fajną historię, więc gdybym zabrała się za "Hudsona" bez znajomości reszty cyklu, to pewnie też byłabym zadowolona :) Polecam Ci tę serię, dobrze poprowadzony erotyk, który mile mnie zaskoczył.
Usuń