„Chłopiec na szczycie góry” John Boyne


Dzieciństwo Pierrota jest zazwyczaj szczęśliwe. Czuje się kochany przez rodziców, choć nie rozumie, czemu ojciec tak często sięga po alkohol i dlaczego wspomnienia z wojny nie dają mu spać. Jego żydowski rówieśnik Anszel i piesek D’Artagnan to najlepsi przyjaciele, jakich mógł sobie wymarzyć. Mimo tego, że Pierrot jest w połowie Niemcem, za swoją małą ojczyznę uważa Paryż, miejsce w którym się urodził i dorastał. Życie rzuca jednak chłopca daleko od rodzinnego gniazda. Trafia do domu na szczycie góry, domu, gdzie panem jest on, Adolf Hitler. II wojna światowa się zbliża.

Tytuł: „Chłopiec na szczycie góry”
Tytuł oryginalny: „The Boy at the Top of the Mountain”
Autor: John Boyne
Wydawnictwo: Replika
Liczba stron: 272
Rok wydania: 2017

Książka Johna Boyne’a nie jest pierwszą o tej tematyce, którą miałam w rękach. O II wojnie światowej przeczytałam już to i owo, zarówno ze względu na szkołę, jak i zainteresowanie tym okresem. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby któraś z przeczytanych do tej pory pozycji mną nie wstrząsnęła. Z „Chłopcem na szczycie góry” było tak samo. Pochłonęłam książkę w zaledwie jeden dzień i nie mogłam traktować jej z dystansem. Przeżywałam każde wydarzenie, czując głównie przerażenie, niedowierzanie, a miejscami nawet wstręt. 

Nie spodziewałam się, że fabuła, która nie przedstawia w zasadzie klasycznej wojny, może wywrzeć na mnie aż takie wrażenie. W tej powieści próżno szukać scen z typowo wojennych działań; nie ma pędzących czołgów, wszędzie nie biegają żołnierze, nie zaglądamy nawet do żadnego obozu koncentracyjnego, choć oczywiście ten temat się przewija. Cała akcja koncentruje się na Pierrocie – przez większość czasu zwanym także Pieterem – kilkuletnim chłopcu, który niespodziewanie znajduje swojego idola... w Adolfie Hitlerze. Autor znakomicie pokazał, jak bardzo podatna na wpływy jest dziecięca psychika, szczególnie należąca do kogoś, kto potrzebuje odrobiny uwagi.

Najbardziej cenię sobie tę książkę za styl, który cechuje oszczędność słów. John Boyne nie wpada w niepotrzebny patos, nie koloryzuje, nie sili się na zbędny dramatyzm. Wydaje mi się, że pisarz doskonale odczuwał ciężar trudnej i nieprzyjemnej tematyki, dlatego uznał, że nie trzeba tego na siłę upiększać czy wręcz odwrotnie, jeszcze pogłębiać negatywny odbiór. Wojna była wystarczająco okrutna i sądzę, że autorowi „Chłopca na szczycie góry” znakomicie udało się to pokazać. Konsekwentnie, nie przedłużając, pokazuje czytelnikowi życie Pierrota, by z bardzo naturalnie oddanym upływem czasu ten miał okazję patrzeć, jak bohater dorasta i zmienia się pod wpływem otoczenia. 

Fikcja została umiejętnie połączona z tłem historycznym. Fabuła zresztą jest niezwykle realistyczna, zarówno pod względem faktów, jak i kreacji postaci – Pierrot to chłopiec z krwi i kości, który rzeczywiście mógłby mieszkać w Berghof w czasie wojny. Adolf Hitler poraża, ten bohater straszy bardziej, niż niejeden horror. W szczególności przestraszyło mnie powtórzone przez niego przynajmniej dwukrotnie zdanie: „Mam miękkie serce”. Chyba nie muszę tłumaczyć, jak absurdalnie to brzmi w kontekście kogoś takiego. 

Książka budzi wiele, absolutnie niewymuszonych uczuć; jako bierni świadkowie siłą rzeczy angażujemy się w to, co rozgrywa się na kolejnych stronach. Nie ma tu miejsca na nudę, zresztą trudno tę powieść rozpatrywać pod kątem tego, czy była wciągająca. Przez tekst się płynie, ale nie bezmyślnie, bo słowa zostawiają po sobie ślad. Niebanalny pomysł pozwolił na zajrzenie wojnie w oczy z nieco innej strony: kto by przecież pomyślał, że słodki siedmiolatek trafi pod skrzydła samego Hitlera. Mimo moich niewielkich zastrzeżeń wobec przemiany Pierrota, którą bohater przechodzi pod koniec (według mnie zaszła trochę zbyt szybko i gwałtownie) stwierdzam, że ta książka to kawał dobrej literatury, połączenie ciekawej fabuły z bardzo dużym ładunkiem emocjonalnym. 

Zakończenie, choć w pewnej mierze przewidywalne, wzrusza. Może odrobinę zaskoczyć zmiana narracji, która następuje na ostatnich kilku stronach, jednak po dotarciu do końca sam nasuwa się wniosek, że taki zabieg był nie tylko wyjątkowy, ale też konieczny. Idealne zamknięcie historii.

Chaotyczność i niezbyt duża precyzyjność tej recenzji ma swoje usprawiedliwienie. „Chłopiec na szczycie góry” odcisnął na mnie swoje piętno. To nie jest książka, o której zapomina się po paru dniach. Raz jeszcze przypomniała mi, że wojna potrafi wyzwolić nawet najbardziej mroczne instynkty, a największymi potworami zawsze są ludzie. I to ich należy się bać, bo są zdolni do wszystkiego.

9,5/10

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Replika.

6 komentarzy:

  1. Oglądałam "Chłopca w pasiastej piżamie" i jest to film, który naprawdę porusza. Zapewne książka działa nawet dwa razy mocniej, dlatego muszę ją przeczytać, tak jak i tą historię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również oglądałam ten film - wstrząsający. Po zakończeniu nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Po książkę muszę koniecznie sięgnąć :)

      Usuń
  2. Oj bardzo mnie poruszają zawsze takie książki... Z pewnością przeczytam ją przez wakacje. Mam nadzieję, że wstrząśnie mną równie mocno, co "Chłopiec w pasiastej piżamie".

    Ps: Bardzo ładny blog, na pewno będę tutaj zaglądać.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei koniecznie muszę nadrobić "Chłopca w pasiastej piżamie" :)
      Bardzo dziękuję!

      Usuń
  3. Muszę w końcu się za to zabrać! Tyle osób już o tej książce mówiło :D ps. bardzo fajny wygląd bloga

    OdpowiedzUsuń

...