PRZEDPREMIEROWO: „Inkub” Artur Urbanowicz – recenzja

Inkub, Artur Urbanowicz, literatura grozy, horror, recenzja, premiera, Wydawnictwo Vesper

W Jodoziorach, w zapomnianej przez Boga wiosce położonej na Suwalszczyźnie, zostają odnalezione zwłoki małżeństwa. Stan, w jakim znajdowały się ciała, wymyka się prawom nauki. Vytautas Česnauskis, policjant litewskiego pochodzenia, być może nigdy by się tym nie zainteresował, gdyby nie dziwne pogłoski dotyczące Jodozior i niespodziewane samobójstwo młodego dzielnicowego, związanego z tym rejonem. Vytautas wraz z przyjacielem zaczyna przyglądać się sprawie, odkrywając, że w wiosce już od kilkudziesięciu lat dzieją się rzeczy, których nie da się racjonalnie wyjaśnić. Wiele wskazuje na to, że ktoś – lub coś – obserwuje mieszkańców i tylko czeka, żeby zaatakować. Z czasem również Vytautas zaczyna czuć na sobie czyjś wzrok... 

Tytuł: „Inkub” 
Autor: Artur Urbanowicz 
Wydawnictwo: Vesper 
Liczba stron: 728 
Rok wydania: 2019 

To była jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie nowości wydawniczych – nie tylko w tym roku, ale i w ogóle. Odkąd tylko autor zaczął dzielić się pierwszymi szczegółami na temat tego, o czym będzie jego trzecia już książka, byłam szalenie ciekawa, jak wypadnie efekt końcowy. Powiem wprost: po dotarciu do ostatniej strony potrzebowałam trochę czasu, żeby ochłonąć, a mimo to nadal jestem pod ogromnym wrażeniem. Zaintrygowało mnie „Gałęziste”, a „Grzesznik” porwał wartką akcją – ale dopiero „Inkub” powalił na kolana. Już dawno nie miałam w rękach prawdziwego horroru z krwi i kości, a to okazało się literaturą grozy najwyższej jakości; takiej, która unosi włoski na ramionach, a nocą nie daje o sobie zapomnieć nawet przez chwilę (w dzień wcale nie bywało lepiej). 

Chyba najbardziej uderzyła mnie szczegółowość świata przedstawionego. Podczas czytania ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że autor wykonał przede wszystkim kawał dobrej roboty podczas researchu. Cieszę się, że w dalszym ciągu wizytówką Urbanowicza jest osadzanie akcji w rodzinnym regionie, przez co wszystkie książki zachowują niepowtarzalny, lokalny klimat. „Inkub” jest ponadto bardzo mocno zakorzeniony w folklorze – pisarz znakomicie wykorzystał wiejskie wierzenia i zabobony, splatając je z wątkiem paranormalnym. Po raz kolejny, w iście diabelski sposób możemy się przekonać, że w każdej legendzie tkwi ziarenko prawdy i czasem może lepiej nie wiedzieć, co naprawdę kryje się za ludowymi opowieściami. 

Kiedy recenzowałam „Gałęziste”, jednym z zarzutów był fakt, że akcja rozwijała się bardzo powoli i czytelnik mógł poczuć się nieco znużony, zanim dotarł do właściwej fabuły. W „Inkubie” tempo też nie jest nadzwyczajne, ale w tym przypadku nie miałam wrażenia, że poszczególne rozdziały są tylko zapychaczami, służącymi jedynie wydłużeniu czasu. Szybko odkryłam, że w „Inkubie” każda wskazówka, nawet najmniejsza i najbardziej błaha, ma znaczenie, że poszlaki wskazujące na to, kto jest wspomnianą czarownicą i co tak naprawdę dzieje się w Jodoziorach, rozsiane są po całej powieści. Niektóre z nich zostały schowane bardzo powierzchownie, ale lwia część ukryła się w opisywanej rzeczywistości tak głęboko, że na pewno będę musiała przeczytać książkę jeszcze raz, by odkryć ich jeszcze więcej. Co najlepsze, w trakcie lektury miałam swoje podejrzenia dotyczące rozwiązania zagadki i martwiłam się, że wytłumaczenie jest tak przewidywalne. Jak to, to nie będzie elementu zaskoczenia? Nigdy bardziej się nie myliłam: Artur Urbanowicz wodzi czytelnika za nos tak sprawnie, jak demoniczne siły pogrywają sobie z Vytautasem. Aż mi wstyd, że przez jakiś czas brałam pod uwagę tak banalne wyjaśnienie, podczas gdy ostateczna wersja zostawiła mnie z otwartymi ze zdziwienia ustami. 

W książce pojawia się jeden z moich ulubionych zabiegów narracyjnych, czyli przeplatanie przeszłości z teraźniejszością; dzięki temu na zmianę obserwujemy postępy w śledztwie Vytautasa, ale dowiadujemy się też, czego byli świadkami mieszkańcy wioski w latach 70. Obie perspektywy z czasem się łączą, i kiedy dostrzegamy coraz więcej elementów wspólnych, powieść wkracza w sferę punktu kulminacyjnego, naładowanego emocjami do tego stopnia, że trudno spokojnie usiedzieć w miejscu. Trzeba tu zaznaczyć, że „Inkub” w całości jest niezwykle klimatyczny i nastrojowy. O ile filmowy horror łatwo może mnie przestraszyć, o tyle w przypadku literatury jestem w stanie zahamować wyobraźnię i skupić się na fabule, zamiast na strachu. Tutaj nie zawsze mi się to udawało. Bez wstydu przyznaję, że były chwile, kiedy zwyczajnie bałam się pójść do łazienki, bo jestem świadoma, że właśnie wywołanie takiego niepokoju jest dla autora literatury grozy najlepszym komplementem

Kompozycja książki, mimo mnogości wątków, podejmowanej tematyki i różnorodności bohaterów, nie pozwala się zagubić. Napięcie jest budowane stopniowo, wydaje się powoli obejmować czytelnika, by w finale dosłownie go pochłonąć. Nie umknęło też mojej uwadze, jak bardzo ewoluował sam styl Urbanowicza; o ile od samego początku uważam go za utalentowanego pisarza, o tyle teraz widać, jak dojrzał i czuje się w wykreowanym przez siebie świecie jeszcze pewniej niż przedtem. Obrazowość i sugestywność opisów miejscami wręcz porażały, a dialogi były lekkie i zupełnie naturalne. Wydaje mi się, że nastąpiła też zmiana w kwestii kreacji bohaterów. Już wcześniej zwróciłam uwagę, że Urbanowicz nie ma żadnego problemu w tworzeniu postaci autentycznych i wiarygodnych, bez zbędnego koloryzowania, ale w „Inkubie” budowanie tego elementu zaszło jeszcze dalej. Autor próbuje bardziej zagłębiać się w psychikę, w ludzkie motywacje. Chyba dlatego całość wypada tak prawdziwie – bo nie mamy wątpliwości, że opisywane osoby mogłyby istnieć naprawdę. 

Ponadto urzekły mnie delikatne nawiązania do poprzednich książek, a także odautorskie puszczenie oka, kiedy Vytautas, by zdobyć informacje, przez pewien czas podaje się za pisarza, który szuka materiału do swojej książki. Te metatekstualne wstawki okazały się świetnym urozmaiceniem i ciekawym komentarzem. 

Jest chyba oczywiste, jak bardzo „Inkub” mi się podobał i jak bardzo nie mogę się doczekać, by wrócić do tej opowieści i spróbować odnaleźć kolejne poszlaki. Dałam się pochłonąć, dałam się przestraszyć, dałam się zaczarować – i już teraz mogę powiedzieć, że chcę więcej. Nie szkodzi, że mamy dopiero marzec; jeśli „Inkuba” zabraknie na listach najlepszych książek tego roku, to będę bardzo rozczarowana. U mnie ma już pewne miejsce. 


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Vesper oraz autorowi. Premiera książki już 3 kwietnia.


4 komentarze:

  1. Ja miałam ciarki czytając samą tę recenzję! Z pewnością dopiszę ową książkę do swojej listy zakupów <3

    czytelniaprzykwiatowej13.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam tylko jedną książkę od tego autora ale byłam ją zachwycona, więc na pewno sięgnę po ten tytuł. 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam jeszcze tego autora i nie wiem czy to do końca moja bajka :)
    Pozdrawiam, Eli https://czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam autora, ale nadrobię to :)

    OdpowiedzUsuń

...