„Spektrum. Leonidy” Nanna Foss – recenzja


Emi nie należy do najpopularniejszych uczennic w szkole, ale do szczęścia w zupełności wystarcza jej przyjaźń z dwoma braćmi, Albanem i Linusem. Całkiem uporządkowane życie całej trójki wywraca się do góry nogami, kiedy do klasy Emi dołączają bliźnięta – Noa i Pi. Jedna wspólna wizyta u szalonego naukowca na zawsze zmienia życie nastolatków. Odtąd ich dłonie noszą tajemnicze, trójkątne ślady, a czas... Czas staje się plastyczny, niemalże płynny. Każdy z nich stopniowo odkrywa w sobie nadzwyczajne zdolności.

Tytuł: „Spektrum. Leonidy”
Tytuł oryginalny: „SPEKTRUM #1: Leoniderne”
Cykl: „Spektrum”, tom 1
Autor: Nanna Foss
Wydawnictwo: Driada
Liczba stron: 544
Rok wydania: 2017 

Nie trzeba mnie znać przesadnie długo, żeby wiedzieć, że młodzieżówki wprost pochłaniam (zapewne dlatego, że próbuję się tym na siłę odmłodzić). Mimo wszystko przyznaję, że przy pierwszym zetknięciu z pierwszą częścią serii „Spektrum” zastanawiałam się, czy czasem nie jestem już na takie książki za stara. Główni bohaterowie mają zaledwie po 15 lat, a każda przesłanka zapowiadała lekturę dość sztampową, z gatunku tych, które przywołują ulotne wrażenie „gdzieś to już czytałam”. No i... Okazało się, że tak rzeczywiście jest.

Uderzyła mnie ogromna infantylność tej powieści. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jeszcze kilka lat temu pewnie byłabym zachwycona taką lekturą, teraz jednak trochę się przy niej zmęczyłam. Dziecinność przebija ze stylu, z dialogów, a przede wszystkim z bohaterów – a w szczególności z Emi, która miejscami zachowywała się jak rozhisteryzowany dzieciak. Na dodatek nie mam o to do niej pretensji. Dziewczyna ma 15 lat, sama w tym wieku nie byłam zrównoważona emocjonalnie (oho, jeśli zaczynają się gadki w stylu „za moich czasów”, to jawny znak, że się starzeję). Książka niestety dużo przez to traci. Może gdyby autorka wybrała sobie nieco starszych bohaterów, to byłoby inaczej, choć odnoszę wrażenie, że nie tylko w tym tkwi problem. Nanna Foss pisze bardzo prosto i lekko, co owszem, jest znaczącym atutem, jednak wydaje mi się, że zbyt wiele uwagi poświęciła rozterkom Emi, zamiast właściwej akcji. Powieść z pogranicza Young Adult musi w pewnej mierze oddać się nastoletnim konfliktom, ale halo, czy tu nie została zaburzona pewna proporcja? Bo przez mniej więcej dwieście stron książka była niczym innym, jak średnio interesującą rozprawą o dorastaniu i umiejętności radzenia sobie w szkole.

Wspomniałam o sztampie, ponieważ jest jej tutaj w nadmiarze. Autorka wykorzystuje klisze tak wytarte, że fabuła nie była ani trochę zaskakująca. Emi śni się tajemniczy chłopak, którego potem rysuje? Oczywiście, że później ten sam chłopak pojawia się w szkole i jest identyczny, jak na rysunku, choć on i Emi nigdy wcześniej się nie spotkali (to nie spoiler, ta informacja pojawia się już w opisie książki). Noa jest niemiły dla Emi? To jasne, że zaczną pojawiać się sygnały świadczące o tym, że tych dwoje kiedyś będzie się miało ku sobie. Sam Noa jest kreowany na bardzo mrocznego, niepokornego chłopca, jakich teraz pełno w literaturze młodzieżowej. Motyw czasu jest tutaj, przyznaję, całkiem fajnie wykorzystany, a akcję zdecydowanie ubarwiają inni bohaterowie – nie da się bowiem nie lubić Pi czy Albana. Tutaj muszę oddać autorce sprawiedliwość: nawet jeśli postaci w zdecydowanej większości trochę irytują swoją dziecinnością, ich charaktery są bardzo odmienne i konsekwentnie budowane. 

Wielka szkoda, że przez sporą część książki niewiele się dzieje. Doceniam, że Foss ewidentnie chciała wprowadzić czytelnika w świat przedstawiony, dać mu czas na ustosunkowanie się do bohaterów, ale kiedy do głosu dochodzi istota fabuły – czyli niewytłumaczalne wydarzenie w domu astronoma-odludka, po którym zaczynają dziać się dziwne rzeczy – poszczególne wątki zaczęły być upychane jeden na drugim. Nawet całkiem kreatywnie wymyślone zdolności bohaterów nie budziły we mnie takich emocji, jak pewnie miały w zamiarze. Opisy bywają całkiem niezłe i potrafię sobie wyobrazić, jak świetnie wyglądałyby niektóre sceny na filmowym ekranie; mimo to cały motyw fantasy wydał mi się nieco przerysowany i zbyt... odrealniony? Jeśli można tak powiedzieć o nadprzyrodzonych zjawiskach, to będzie to jedyne trafne określenie. 

Jeszcze jedna, może drobna, ale jednak istotna rzecz mnie rozczarowała. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej, poza Andersenem, miałam styczność z literaturą rodem z Danii. Oczekiwałam duńskiego klimatu, czegoś nowego, świeżego – tymczasem powieść mogłaby się rozgrywać w każdym innym kraju i nie zauważyłabym różnicy. Rozumiem, że prawdopodobnie autorka nie pisała z myślą o czytelnikach spoza swojej ojczyzny, mimo to, biorąc pod uwagę fakt, jak długi i rozwlekły był wstęp do właściwej akcji, trochę szkoda, że nie została przybliżona chociaż namiastka Danii. To zdecydowanie zwiększyłoby wartość tej książki w moich oczach.

Powiem szczerze, że nie wiem, czy sięgnę po kolejną po „Leonidach” część serii. Pozornie ciekawe motywy zostały sprowadzone do banału, do bohaterów, z drobnymi wyjątkami, nie przywiązałam się specjalnie, a zakończenie nie zostawiło mnie w stanie zawieszenia, które wymagałoby ode mnie sięgnięcia po kolejny tom. Całkiem prawdopodobne, że przeczytam z ciekawości – debiut Nanny Foss zachwyca okładką, ale tylko nią. 


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Driada.

4 komentarze:

  1. Jak dobrze, że to nie mój gatunek. Szkoda, że Ty się zawiodłaś moja droga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy plus dla Ciebie za przeczytanie takiej ilości stron😊 niektórzy nawet nie podchodzą do książek plus 500 stron😐sama czytam teraz #pomsta ona 504 str, a nad tą pozycją się zastanawiam😉 pozdrawiam http://apetyczneksiazki.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszędzie teraz pełno tej książki, szczególnie na bookstagramie, ale przyznam, że jakoś szczególnie to mnie ona nie przyciąga. Chyba już też czuję się za stara na tego typu książki i myśle że zmarnowałbym tylko czas, którego i tak mam mało. Nie mówię nie, ale... na pewno w najbliższym czasie po nią nie sięgnę.

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie na recenzję książki „Gniew”,
    www.bookmoorning.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

...