Najlepsze i najgorsze seriale miesiąca [wrzesień 2018]

The Dragon Prince, Smoczy książę, Netflix, You, serial, recenzja, najlepsze seriale, wrzesień 2018, najgorsze seriale

Bardzo chciałam, żeby ten (miejmy nadzieję) regularny cykl na blogu przybrał formę zestawienia TOP – tym samym co miesiąc dostawalibyście dwie listy, jedną z najlepszymi serialami, drugą z najgorszymi. Kiedy jednak przygotowywałam się do napisania pierwszego wpisu, okazało się, że bubel we wrześniu był właściwie tylko jeden, dlatego nie ma najmniejszego sensu dzielić tego na dwa osobne rankingi. Z natury stała ze mnie kobieta, ale w przypadku tego cyklu formuła będzie się chyba zmieniała w zależności od listy tytułów, jakie będą brane pod uwagę. 

UWAGA: nazwa miesiąca w tytule posta nie oznacza, że omawiam wyłącznie seriale, które zadebiutowały w tym czasie. Chociaż to i owo już w życiu obejrzałam, nie jestem na bieżąco ze wszystkimi nowościami i często nadrabiam coś po długim czasie. 

A tak przy okazji, chodźcie mnie obserwować na TV Time, jeśli macie tam konto. O, tutaj: KLIK

„Rojst”, sezon pierwszy (Showmax) 

Rojst, serial, Showmax, sezon 1, Dawid Ogrodnik, Andrzej Seweryn, Piotr, Witek, recenzja, najgorsze seriale, najlepsze seriale, wrzesień 2018

Pozwolę sobie zacząć od polskiej produkcji, której ostatnie dwa odcinki wjechały na Showmaxa właśnie we wrześniu. Akcja rozgrywa się w latach 80. ubiegłego wieku, w małej miejscowości, gdzie w lesie znaleziono ciała prostytutki i jej klienta. Organy ścigania na pierwszy rzut oka całkiem sprawnie poradziły sobie ze śledztwem, ale pewien młody dziennikarz wie, że prawdę zamieciono pod dywan – dlatego sam zaczyna podążać tropem mordercy. 

Jeśli ktoś się zastanawia, czy Polacy potrafią robić dobre seriale, czy też poziom zatrzymał się na stałe na produkcjach pokroju „Na Wspólnej”, to odpowiadam: tak, potrafią, i to w spektakularny sposób. „Rojst” jest mroczne, niepokojące i dopracowane w każdym calu. PRL-owski klimat został zachowany z taką pieczołowitością, że trudno będzie wam uwierzyć, że odcinki zostały nakręcone współcześnie. Nieco zielonkawe kadry tylko wzmagają nastrój, a do naprawdę ciekawej fabuły – poza wspomnianym przeze mnie morderstwem poznajemy również sprawę tajemniczego samobójstwa dwójki nastolatków – dołącza także genialne aktorstwo. Nie przypuszczałam, że potrzebuję w życiu takiego duetu, jak Andrzej Seweryn i Dawid Ogrodnik. Relacja ich bohaterów, Witka i Piotrka, początkowo przypomina tę z rodzaju mentor-uczeń (Witek pracuje w redakcji, do której właśnie przyjęto Piotra), by później rozwinąć się w kontakt niemalże przyjacielsko-partnerski. Obaj panowie nadali swoim postaciom głębi i charakteru, choć w przypadku Piotrka ten charakter jest wyjątkowo dla mnie odstręczający. Szkoda, że Fronczewskiego w tym serialu tak niewiele, choć jego nieobecność rekompensowały mi panie: Zofia Wichłacz, Agnieszka Żulewska i Magdalena Walach. Jestem też pod wrażeniem naturalności Nel Kaczmarek i Jana Cięciary, którzy wcielili się we wspomnianych nastolatków; szczególnie Nel, zwłaszcza jak na swój debiut, zaprezentowała się naprawdę przekonująco i profesjonalnie. 

Jedynym problemem „Rojst” jest rozczarowujący odcinek finałowy. Odczułam go tak, jakby cały serial był rozpędzonym pociągiem, a ostatni epizod okazał się niespodziewaną przeszkodą, o którą ten pociąg się rozbił. Zakończenie wydaje się robione na szybko, elementy domyślnie szokujące przyjęłam bez większych emocji. Naprawdę nie wiem, co się tutaj stało, ale wygląda na to, że twórcy trochę przejechali się na pomyśle zamknięcia fabuły jedynie w pięciu odcinkach. Może dodatkowy epizod rozwiązałby sprawę i finał byłby wówczas dużo bardziej przemyślany. 

„The Young Pope” (Sky Atlantic) 

The Young Pope, Młody papież, serial, Jude Law, HBO, HBO GO, najlepsze seriale, najgorsze seriale, wrzesień 2018

Produkcja sprzed dwóch lat, ale dopiero teraz miałam okazję ją obejrzeć. I cholera, jak ja żałuję, że tak późno! Ci, co znają mnie chociaż trochę, wiedzą doskonale, że mam ogromną słabość do Jude’a Lawa (niedopowiedzenie roku – nie chcę was po prostu zanudzać moim obsesyjnym uwielbieniem). To właśnie ten aktor wcielił się w tytułowego młodego papieża, Piusa XIII, kontrowersyjnego, nieprawdopodobnie inteligentnego i ambitnego. Powiedzenie, że ten serial jest dziełem sztuki, nie będzie przesadzonym pochlebstwem. W „The Young Pope” piękne jest wszystko: każdy z dziesięciu odcinków nakręcony jest w tak zapierający dech w piersiach sposób, że nawet osoby totalnie nieznające się na technikach filmowania (czyli takie ja) docenią zdjęcia i scenografię. Tutaj każdy szczegół jest dopieszczony. Wnętrza i kostiumy wyglądają jak żywcem ściągnięte z Watykanu, fabułę poprowadzono w dość spokojny, a jednocześnie naszpikowany emocjami sposób, a elementy groteski doskonale wpasowują się w całość. No i muzyka, genialna muzyka, z rewelacyjną wersją instrumentalną „Watchtower” w openingu, której słucham nieprzerwanie od kilku tygodni. Poza tym wierzcie mi, nie zapomnicie widoku papieża przygotowującego się na spotkanie z kardynałami... w rytm „I’m Sexy and I Know It”. 

Czy Law dał popis aktorskich umiejętności? Dał, i to jaki! Ekspresja tego faceta, gra ciałem, mimiką to coś, czego nie da się opisać. Nie znam całej filmografii tego aktora (choć zamierzam ją nadrobić), ale chyba nie skłamię, jeśli powiem, że to rola jego życia. Nie ustępują mu świetna Diane Keaton czy Silvio Orlando, wcielający się w kardynała Voiello. Wiele seriali mnie zachwyca, ale trudno im pobić wrażenie, jakie wywołał na mnie „The Young Pope”. 

Produkcję możecie obejrzeć na platformie HBO GO. 

„The Dragon Prince”, sezon pierwszy (Netflix) 

The Dragon Prince, Smoczy książę, Netflix, serial, animacja, bajka, recenzja, najgorsze seriale, najlepsze seriale, wrzesień 2018

Niezbyt często sięgam po animacje – ani po te skierowane do dzieci, ani po te tworzone z myślą o dojrzalszych widzach. Kiedy jednak przeczytałam opis „Smoczego Księcia”, wiedziałam, że najprawdopodobniej nie będę mogła przejść obok niego obojętnie. No i dobrze się stało, bo ominęłaby mnie barwna i przeurocza rozrywka, która wciągnęła mnie bardziej, niż niejeden serial „dla dorosłych”. 

Kiedy ludzie, wspomagani na dodatek przez czarną magię, mordują z zimną krwią władcę smoków i jego jedynego potomka, świat pogrąża się w międzyrasowym konflikcie. Elfy szykują się do zemsty – w celu dokonania zamachu wysyłają doskonale wyszkoloną Raylę, mającą za zadanie zabicie ludzkiego króla i jego prawowitego następcy. Misja Rayli kończy się jednak w nieoczekiwany sposób i elfka, w towarzystwie dwóch książąt, Calluma i Ezrana, wyrusza w podróż, której powodzenie może zapobiec wojnie. 

Czy można się zauroczyć serialem? Najwidoczniej tak, bo właśnie to czułam podczas seansu „The Dragon Prince”. Bohaterowie wykreowani są w tak dopracowany, przekonujący sposób, że siłą rzeczy musiałam się z nimi zaprzyjaźnić (albo poczuć niechęć, bo oczywiście nie brakuje czarnych charakterów). Dodatkowy plus za wprowadzenie głuchoniemej postaci, przyjemnie mnie to zaskoczyło. Ponadto animacja ma do zaoferowania baśniowy, a jednocześnie tajemniczy świat przedstawiony, pełny dziwacznych stworzeń i wypadków. Fabularnie jest dość prosto, można wręcz powiedzieć, że oklepanie, ale to wcale nie sprawia, że akcja jest nieciekawa. Wciągnęłam się niemal natychmiast. Myślę, że „The Dragon Prince” to doskonała propozycja dla rodziców, którzy chcą obejrzeć coś z dziećmi. Jedna i druga strona powinna być zadowolona. 

„The Purge”, sezon pierwszy (USA Network) 

The Purge, Noc oczyszczenia, serial, USA Network, Amazon, sezon 1, recenzja, najgorsze seriale, najlepsze seriale, wrzesień 2018

Dla odmiany, bo o wcześniejszych serialach wypowiadałam się w niemal samych superlatywach, coś, czego zdecydowanie pochwalić nie mogę. Jeśli się zastanawialiście, kto zasłużył na tę prestiżową nagrodę, jaką jest Złoty Bubel Miesiąca, to zwycięzcą (i, prawdę mówiąc, jedynym kandydatem) jest właśnie „The Purge”. Ci, którym tytuł brzmi znajomo, mają nosa, serial jest bowiem inspirowany znanymi filmami z serii „Noc oczyszczenia” – to po prostu telewizyjna wersja odcinkowa. Produkcje kinowe nie były w moim odczuciu jakimś arcydziełem, ale krzywdy mi nie zrobiły, za to po kilku odcinkach tego badziewia mam ochotę zdzielić się w głowę, że w ogóle zaczęłam je oglądać (dla niewtajemniczonych: nie lubię rzucać seriali w trakcie sezonu, więc bez względu na to, jak wielkim niewypałem się okazują, staram się dotrwać do finału). 

W zamyśle twórców dłuższy czas trwania (dłuższy niż jeden, dwugodzinny film) miał zapewnić pogłębienie fabuły i ogrom możliwości do rozwinięcia charakterów postaci. Na pierwszy rzut oka tak właśnie się stało, problem w tym, że po większości pierwszego sezonu mam bohaterów głęboko w nosie tak samo, jak przed włączeniem pilotażowego odcinka. Aktorstwo niby nie jest na złym poziomie, postacie mają też jakieś back story, ale z poziomu widza nie da się zaangażować w ich życie i właściwie tylko się czeka, kogo zabiją. Montażysta był chyba pijany w czasie wykonywania pracy, bo niektóre ujęcia są ze sobą połączone bez ładu i składu, kadry są pospolite, a emocjonalność bliska zeru. Można by pomyśleć, że serial, gdzie czasem akcji jest 12 godzin, podczas których każde przestępstwo staje się legalne, będzie bardziej dynamiczny i wciągający. Tymczasem nudzę się jak mops. Dobrze, że niedługo koniec. 

Gdyby jednak ktoś chciał się poumartwiać razem ze mną, to „The Purge” jest dostępne na Amazon Prime Video. 

Na koniec jeszcze parę słów o kilku produkcjach, które obejrzałam w minionym miesiącu: 


„You” – jedno z najlepszych serialowych odkryć tego roku. Kiedy tylko całość trafi na Netflixa, podejrzewam, że ten tytuł zrobi furorę. Głównym bohaterem jest niepozorny na pierwszy rzut oka Joe (w tej roli znany z „Gossip Girl” Penn Badgley), który obsesyjnie zakochuje się w pięknej Beck. Ten facet zdecydowanie nie cofnie się przed niczym, żeby zachować ukochaną tylko dla siebie. Niepokojący, choć momentami humorystyczny klimat, piękne zdjęcia, ciekawa i zaskakująco prowadzona fabuła. Oby poziom utrzymał się do końca sezonu; być może przeczytacie jeszcze o tym serialu na blogu. 

„Snatch”, sezon drugi – słabo znana w Polsce produkcja inspirowana kultowym już „Przekrętem” w reżyserii Guya Ritchiego. Śledzimy tutaj historię grupki przyjaciół, która zupełnie przypadkowo wchodzi w posiadanie kupki kradzionego złota, przez co muszą nauczyć się żyć w surowym, przestępczym światku. Zabawna, lekka, dynamiczna produkcja z wyrazistymi bohaterami (króluje tutaj Rupert Grint, czyli nie kto inny, jak Ron Weasley z filmów o Harrym Potterze), idealna na wieczór. Drugi sezon co prawda nie dorównał pierwszemu i trochę się obawiam o przyszłość tej produkcji, ale nadal uważam, że warto dać jej szansę. 

„The Sinner”, sezon drugi – ech. Nie wiem, gdzie ten serial zgubił swoją tajemniczość, którą tak pokochałam w serii pierwszej. Tym razem śledztwo prowadzone przez detektywa Harry’ego Ambrose’a okazało się rozczarowujące; mocny początek sezonu zapowiadał jeszcze większą bombę, tymczasem niemal wszystkie wątki okazały się do bólu przewidywalne, a zakończenie nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Nawet rewelacyjne aktorstwo nie było w stanie ukryć mankamentów fabuły. Nie oglądało się źle, nie nudziłam się i na pewno w przypadku powstania trzeciego sezonu będę śledziła dalsze losy Ambrose’a, aczkolwiek mocno się rozczarowałam. 

„Atypical”, sezon drugi – pewnie słyszeliście o przygodach chłopaka ze spektrum autyzmu, a jeśli nie, to shame on you. „Atypowego” polubiłam z marszu, ale dopiero druga seria mnie zachwyciła. Pomijając nieco niefortunny plot twist związany z Casey, nowe odcinki są pełne dobrego humoru, a przede wszystkim życiowych lekcji i naturalności. Wydaje mi się, że produkcja, mimo zachowanego lekkiego stylu, stała się dojrzalsza i bardziej dopracowana. Połknęłam cały sezon naraz – niczego nie żałuję. 

„The Innocents”, sezon pierwszy – serial pojawił się na Netflixie w ostatni dzień sierpnia, ale zainteresował mnie dużo wcześniej, po udostępnionym przez platformę zwiastunie. Jest sobie ona i jest sobie on. Oboje uciekają z domu, jednak po drodze dowiadują się, że ona jest zmiennokształtną, na dodatek ścigają ją jacyś dziwni ludzie. Motyw główny bardzo banalny i pokazany z już chyba każdej strony, jednak trzeba przyznać, że twórcy całkiem nieźle z tej wtórności wybrnęli. Piękne kadry, doskonała gra aktorska i zdecydowanie zbyt ślimacze tempo, które wielu może zniechęcić (i trudno mieć o to do nich pretensje). 

„Maniac” – nie jestem „Maniacem” ani rozczarowana, ani zachwycona. Wiem, że budził wysokie oczekiwania, bo działania promocyjne zapowiadały naprawdę niezłe show, a i obsada bardzo kusiła (w rolach głównych wystąpili Jonah Hill i Emma Stone). Ja nie miałam wobec tego serialu wygórowanych oczekiwań i dobrze, bo początek okazał się bardzo nudny i niezachęcający. Na szczęście im dalej, tym lepiej. Fabuła opowiada o ludziach biorących udział w testach, które, przy pomocy odpowiednich tabletek, skłonią ich do zmierzenia się ze swoją największą traumą. „Maniac” jest wspaniale nakręcony, operowanie światłem i kolorystyką jest niesamowite, a Stone i Hill stanęli na wysokości zadania. To wszystko to jednak za mało, żeby mnie porwać. Obejrzałam, odhaczyłam, czasem nawet bawiłam się całkiem nieźle – ale to wszystko. 

Maniac, Netflix, serial, recenzja, najgorsze seriale, najlepsze seriale, wrzesień 2018, Annie, Owen, Emma Stone, Jonah Hill


Wiem, że się bardzo rozpisałam i prawdopodobnie niewiele osób zechce przeczytać całość, ale pewnie będę jeszcze dopracowywała formułę tego cyklu w najbliższych miesiącach. Oglądaliście coś z wyżej wymienionych? Jak wrażenia? A może jest jakiś inny serial, który chcielibyście mi polecić? Piszcie śmiało!

4 komentarze:

  1. Czytam i czytam i zazdroszczę, bo nie miałam czasu na aż tak dużo produkcji. A może to po prostu mój wewnętrzny leń? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tych wszystkich miałam do czynienia tylko z "Atypowym". Jestem właśnie w trakcie 2 sezonu, ale jakoś nie umiem się wciągnąć ><

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę sporo tytułów :D Z polskich serialów to ja sie zakochałam w „Artystach”, niestety nie został on kontynuowany, a szkoda. „Rojsta” jeszcze nie oglądałam, ale mam zamiar (piosenka promocyjna w wykonaniu Brodki zrobiła swoje). Ale z polskich zacznę chyba od „Ślepnąc od świateł”, które ma się pojawić na HBO.
    „The Young Pope” jest na mojej liście od dawna, Jude'a Law uwielbiam, a jeszcze twórca „Wielkiego piękna” tym bardziej przyciąga do obejrzenia tego serialu ;D
    O „The dragon prince” nie słyszałam wcześniej, zwiastun wygląda świetnie pod względem fabularnym, ale animacja jest dość ... dziecinna i chyba jednak odpuszczę na razie.
    I dzięki Tobie zapisuję sobie „You” na listę do zobaczenia, nie słyszałam o nim wcześniej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. The dragon prince juz mi sie podoba. 30+ lat a ja bajki jak dziecko ogladalabym

    OdpowiedzUsuń

...