Najlepsze i najgorsze seriale miesiąca [październik 2018]

najlepsze seriale, najgorsze seriale, październik 2018, chilling adventures of sabrina, recenzja, legacies, wampiry dziedzictwo, netflix, hbo go

Nie pytajcie mnie, jakim cudem minął już październik, a razem z nim kolejne Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie. Nie mam też bladego pojęcia, dlaczego między tym a poprzednim podsumowaniem serialowego miesiąca pojawiły się tylko dwa wpisy (jak do tego doszło – nie wiem). W każdym razem przychodzę do Was po raz kolejny, żeby w oderwaniu od głównej tematyki bloga pogadać trochę o tym, co w ostatnim czasie obejrzałam. I nie mówię tutaj o kolejnym rewatchu „Friends” czy też nadrabianiu „The Big Bang Theory” – o tym porozmawiamy pewnie innym razem. 

Zacznijmy od bubli, bo chyba lepiej się poczuję, jak zrzucę z siebie ten ciężar. 

„Light as a Feather” / „Lekkie jak piórko”, sezon pierwszy (Hulu) 

Light as a Feather, Lekkie jak piórko, serial, Hulu, recenzja, HBO GO

Wahałam się bardzo przed obejrzeniem tego serialu, bo niestety należę do tchórzy. Lubię horrory, ale nie jestem w stanie oglądać ich sama, koniecznie muszę mieć towarzystwo. Zwiastun, mimo że skojarzył mi się mocno z „Pretty Little Liars” (co, biorąc pod uwagę ostatnie sezony tej produkcji, nie było zbyt pochlebnym porównaniem), sugerował, że dostanę sporą dawkę grozy i być może będę miała problemy z zaśnięciem. Na wszelki wypadek włączyłam pierwszy odcinek w środku dnia. Resztę sezonu oglądałam już bez względu na porę, więc możecie sobie wyobrazić, ile naprawdę było grozy w tej grozie. 

Tytułowa „Light as a feather” to popularna wśród dzieciaków gra, która polega na tym, że jeden z uczestników kładzie się płasko na ziemi, a pozostali usiłują go podnieść jednym lub dwoma palcami. Oczywiście nie da się tego zrobić, ale powtarzane kilkukrotnie frazy mają sprawić, że leżący stanie się lekki jak piórko i zacznie niemalże lewitować, a w każdym razie uniesienie go nie będzie stanowiło żadnego problemu. Właśnie w tę grę postanowiły zagrać bohaterki serialu, które w halloweenowy wieczór plotkują w najlepsze... na cmentarzu. Ich nowa koleżanka, Violet, postanawia trochę podkręcić nastrój i kolejno opowiada, w jaki sposób dana dziewczyna miałaby umrzeć. Mija Halloween, a nastolatki faktycznie zaczynają ginąć w opisany wcześniej sposób. 

Szeroko na temat tego serialu rozpisałam się na Serialomaniak.pl, a Wam powiem tylko tyle: jeśli szukacie lekkiej teen dramy, to ją znajdziecie. Bo właśnie tym jest „Light as a Feather”: prostą młodzieżową produkcją, do której dodano paranormalny wątek i spodziewano się cudownych efektów. Niestety. Wątki są bardzo przewidywalne, zresztą można odnieść wrażenie, że twórcy wykorzystali najtańsze chwyty ze średnio udanych horrorów, przysypując je dodatkowo najbardziej oklepanymi motywami. Ogląda się diabelnie szybko (odcinki trwają maksymalnie pół godziny), a końcówka odrobinę mnie zaciekawiła, jednak całość wypada blado i przeciętnie. 

Serial dostępny na platformie HBO GO. 

„Legacies” / „Wampiry: dziedzictwo”, sezon pierwszy (The CW) 

Legacies, Wampiry dziedzictwo, Julie Plec, The Originals, The Vampire Diaries, spin-off, serial, recenzja, HBO GO, The CW, Hope Mikaelson

Z góry muszę powiedzieć, że obejrzałam tylko pilot (a nawet go zrecenzowałam). Więcej nie dałam rady. 

Jednym z moich pierwszych świadomie oglądanych seriali było „The Vampire Diaries”. Trafiłam na niego w wakacje tuż przed pójściem do liceum, głównie dlatego, że dostałam w prezencie pierwszy tom cyklu książek, na podstawie których powstał. Nie ukrywam, że byłam oczarowana. Do dzisiaj czuję zresztą ogromny sentyment do tej serii, bo m.in. to właśnie ona zapoczątkowała u mnie prawdziwe serialomaniactwo. 

Gdzieś po drodze TVD zaczęło tracić sens. W międzyczasie powstał spin-off, „The Originals”, w którym przez jakiś czas było czuć świeżość, przez którą ponownie się wciągnęłam. Ale i tutaj poziom zaczął drastycznie spadać. Kiedy miałam już najgorszą opinię na temat twórczości Julie Plec, powstał kolejny spin-off, „Legacies”. Będę z Wami totalnie szczera: obejrzałam ten pierwszy odcinek tylko dlatego, żeby się nad nim później poznęcać (i nad sobą trochę też). 

Fabuła koncentruje się na Hope Mikaelson. Nazwisko jest Wam znane? Nic dziwnego – dziewczyna jest bowiem córką Klausa, jednego z pierwotnych wampirów. Aktualnie uczęszcza do specjalnej szkoły z internatem, która zajmuje się szkoleniem młodzieży o nadnaturalnych zdolnościach. Nie brzmi to zbyt oryginalnie, prawda? Cóż, w praktyce wygląda to jeszcze gorzej. Jestem autentycznie urażona, że w scenariuszu przemycono tyle celowych aluzji i nawiązań do „Harry’ego Pottera”, bo naprawdę, poza motywem szkoły te dwa uniwersa w żaden sposób się ze sobą nie łączą, a biorąc pod uwagę poziom, takie porównania są zwyczajnie dla świata Rowling krzywdzące. „Legacies” okazało się zlepkiem zużytych i podziurawionych już pomysłów Plec, która zaczyna we mnie wzbudzać litość, bo to trochę śmieszne, że próbuje reanimować popularność swoich dzieł. Ten pierwszy odcinek mnie znudził i zażenował; widać jak na dłoni, że po raz kolejny nastoletnie dramaty i romanse zepchną na dalszy plan element fantastyczny. Jak wiecie, bardzo lubię wątki miłosne, ale we wszystkim trzeba zachować umiar. Pilot, który w zamyśle powinien zachęcić do oglądania kolejnych odcinków, zaprezentował niezwykle mierny poziom, zarówno w warstwie fabularnej (banalne, nieciekawe wątki), jak i technicznej (kiepski montaż, mało dynamiczna praca kamery, wykorzystywanie w kółko tych samych motywów muzycznych). Dałam sobie z tym spokój. 

Serial dostępny na platformie HBO GO. 

Przejdźmy teraz do zdecydowanie milszych rzeczy... 

„Chilling Adventures of Sabrina”, sezon pierwszy (Netflix) 

Chilling Adventures of Sabrina, Kiernan Shipka, Sabrina Spellman, serial, Netflix, recenzja

Kojarzycie Sabrinę Spellman z sitcomu „Sabrina, nastoletnia czarownica”? To dobrze. Dzięki temu będziecie wiedzieć, że te dwa seriale mają ze sobą niewiele wspólnego, pomijając oczywiście postać głównej bohaterki. 

Tytułowa Sabrina jest pół-czarownicą wychowaną przez dwie ciotki, która stoi właśnie przed najtrudniejszą decyzją w życiu: musi wybrać, czy chce przynależeć do sabatu i tym samym porzucić ludzkich przyjaciół, czy też woli zrezygnować z pełnej magicznej mocy, byleby pozostać blisko chłopaka i znajomych. 

Nie sposób nie docenić w „Chilling...” warstwy technicznej. Scenografia jest na najwyższym poziomie, co w połączeniu z grą światłem i ciekawą techniką filmowania (często kadry są wyostrzone tylko w środku, krawędzie pozostają zaś wyblurowane, co wielokrotnie potęguje atmosferę balansowania na granicy jawy i snu czy też dwóch światów – co cały czas robi główna bohaterka) daje niepowtarzalny efekt. Trudno nie ulec tej nastrojowości, w której nie brakuje oczywiście lżejszych akcentów, jak chociażby czarnego humoru. Fabularnie również jest bardzo dobrze. Mimo że akcja łączy się ze sobą i prowadzi do określonego punktu kulminacyjnego, kompozycja odcinków odrobinę przypomina procedural: w centrum każdego epizodu stoi jakieś wydarzenie/problem i to wokół niego wszystko się obraca. Aktorsko jest znakomicie, szczególnie Miranda Otto w roli ciotki Zeldy to czyste złoto i diamenty. Muszę też powiedzieć, że jestem pod wrażeniem gry Kiernan Shipki, wcielającej się w tytułową postać. Co najlepsze, twórcy nie zrobili z Sabriny idealnego, wymuskanego dziewczątka, które w bardzo nieudolny sposób próbowałoby uchodzić za Mary Sue. Nie, Sabrina ma wady i to konkretne. Bywa skrajnie egoistyczna, naiwna i nierozsądna. Scenarzyści nie próbowali ukryć tych cech, wręcz je wyeksponowali, znakomicie podkreślając dwoistość charakteru dziewczyny. To nie jest ani pozytywna, ani całkiem negatywna bohaterka – a przez to nabrała niezwykłej głębi. 

Serial dostępny na platformie Netflix. 

„Wynonna Earp”, sezon trzeci (Syfy) 

Wynonna Earp, Syfy, Netflix, serial, recenzja, Melanie Scrofano, sezon 3

Trzecia seria „Wynonny Earp” co prawda zakończyła się we wrześniu, ale dopiero w zeszłym miesiącu nadrobiłam zaległości. I powiem jedno: oglądajcie, jeśli jeszcze tego nie widzieliście, bo serial jest mocno niedoceniany, a zasłużył na więcej atencji. 

Tytułowa Wynonna to potomkini legendarnego Wyatta Earpa, walczącego z nadnaturalnymi istotami. Ponieważ klątwa Earpów przechodzi z pokolenia na pokolenie, to właśnie Wynonna zostaje wybrana do walki z ciemnymi mocami. Serial łączy w sobie elementy fantasy i westernu, a jeśli nie przepadacie za westernami, to bez obaw – ten gatunek nie należy również do moich ulubionych, a klimat i estetykę „Wynonny” kupiłam od razu. 

Ta produkcja nie należy do wybitnych. Efekty specjalne są bardzo mierne, w moim odczuciu serial nie miał też dobrego startu, bo pierwszy sezon nie urwał mi żadnej części ciała. Ale im dalej w las, tym lepiej. Największą zaletą jest chyba fenomenalny humor, który nie narzuca się widzowi w żaden sposób. Idealnie wyważony komizm sytuacyjny sprawia, że oglądanie od razu staje się przyjemniejsze – a i obsada w głównej mierze nie zawodzi. Melanie Scrofano jako Wynonna jest absolutnie bezbłędna; tej bohaterce chce się kibicować na każdym kroku, nie jest ani trochę sztuczna czy przerysowana. Co prawda nie jestem zadowolona z kilku rozwiązań scenariuszowych w trzecim sezonie (twórcy wyjątkowo niezgrabnie poradzili sobie z odejściem jednego z członków obsady), jednak większość motywów przedstawionych w serialu wciąga i buduje apetyt na więcej. Ci, którzy poza paranormalnym zamieszaniem lubią też bardziej „przyziemne” kwestie, na pewno będą usatysfakcjonowani przyjemnymi (przeważnie) romansowymi wątkami. Jeśli nie pokochacie Wayhaught, to uznam, że coś z wami nie tak. 

Dwa sezony serialu są dostępne na platformie Netflix. 


Tym razem trochę krócej niż przedtem, ale może fakt, że skoncentrowałam się jedynie na kilku serialach, wyjdzie mnie i Wam na dobre. Oglądaliście coś powyższych? A może odkryliście w październiku jakiś inny serial? Moja lista „must watch” pęka w szwach, ale co mi tam – możecie dorzucić do niej coś jeszcze :D

3 komentarze:

  1. Muszę w końcu obejrzeć Sabrinę, choćby dla bajecznych zdjęć!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam mieszane uczucia co do Legacies i zapewne też niedługo wpadnie recenzja. Delikatnie poczułam się zawiedziona po pilocie, ale ze względu na miłość do TVD i TO dam im jeszcze szansę na poprawę. A Sabrinę planowałam obejrzeć, ale jak usłyszałam o powiązaniach z Riverdale (Ci sami producenci? Nie pamiętam) to mam takie uprzedzenia, że głowa mała. :)

    http://hiddenxguns.blogspot.com/ - zapraszam do siebie. xx

    OdpowiedzUsuń

...