PRZEDPREMIEROWO: „Toxyczne dziewczyny” Rory Power – recenzja książki

Toxyczne dziewczyny, Wilder Girls, książka, Rory Power, Wydawnictwo Niezwykłe, recenzja, Tox

Pojawił się bezszelestnie. Wsunął się między szczeliny w podłodze i szpary w drzwiach, atakując wszystko, co żywe. Nic nie jest w stanie go pokonać. Obietnica ratunku coraz bardziej się oddala, a on nie przestaje znajdować kolejne ofiary.

Tox – tak został nazwany wirus, który rozszalał się w szkole dla dziewcząt Raxter. Całą wyspę natychmiastowo otoczono kwarantanną, przez co uczennice i nauczyciele zostali zupełnie odcięci od świata. Mamieni perspektywą wynalezienia cudownego leku, który mógłby zapobiec kolejnym atakom, próbują jakoś budować tę niewielką społeczność.

Hetty, Byatt i Reese trzymają się razem. To dlatego, gdy jedna z nich znika w tajemniczych okolicznościach, pozostałe są gotowe zrobić wszystko, żeby ją odnaleźć. Nawet jeśli wiąże się to ze złamaniem zasad i pogrążeniem się w lesie pełnym niebezpieczeństw, które trudno sobie wyobrazić.

Tytuł: „Toxyczne dziewczyny” 
Tytuł oryginalny: „Wilder Girls” 
Autorka: Rory Power 
Tłumaczenie: Piotr i Paulina Raganowicz 
Wydawnictwo: NieZwykłe 
Liczba stron: 315 
Data wydania: 27.08.2019 

„Toxyczne dziewczyny” to nie pierwsza książka, która wykorzystuje motyw śmiercionośnego wirusa, będącego powodem zagłady. Stąd może się wydawać, że autorka nie pokusiła się na nic odkrywczego, że to po prostu kolejna pozycja w literaturze postapokaliptycznej, o której zapomni się krótko po przeczytaniu. Robi się jednak zdecydowanie bardziej ciekawie, gdy okaże się, że apokalipsa rozgrywa się tylko na jednej wysepce, oddzielonej od jakiejkolwiek cywilizacji. I podczas gdy nastoletnie dziewczyny walczą z czymś, co zmienia ich ciała i umysły, gdzieś tam świat biegnie normalnym torem, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby czyjeś córki, siostry i wnuczki nie musiały oglądać okropieństw przechodzących ludzkie pojęcie i obawiać się każdego szelestu w pobliżu.

Powieść jest napisana dość prostym, płynnym językiem. Rory Power nie próbuje bawić się w zbyt kwieciste porównania, i choć jej opisy bywają dość minimalistyczne, to jednocześnie nie szczędzą czytelnikowi szczegółów. Autorce doskonale udało się oddać atmosferę niepokoju, strachu i nerwowego oczekiwania na pomoc, która nie nadchodzi z żadnej strony. Duszność panująca w Raxter może przytłoczyć, a na pewno pochłonąć. Możemy sobie tylko wyobrazić, jaki nastrój panuje w budynku, gdzie tłoczą się prawie same nastolatki, które musiały patrzeć, jak ich koleżanki wiją się w konwulsjach albo dostają szału tuż przed tym, zanim Tox zadał śmiertelny cios. Ten klimat wypada tak realistycznie, że trudno mu się oprzeć. Podoba mi się zresztą, że autorka nie zabrnęła za daleko, jeśli chodzi o kreację świata. Właściwie jedynym „nienaturalnym” elementem jest sam Tox i wokół niego została zbudowana akcja. Przez to całość nie wydaje się odbiorcy odległa, wprost przeciwnie – rzeczywistość momentami do złudzenia przypomina naszą.

Mimo to wcale nie motyw fantastyki naukowej jest tutaj na pierwszym planie. Rory Power skupia się przede wszystkim na pokazaniu ludzkich pobudek, pragnień czy obaw. Relacje między bohaterkami są skonstruowane niezwykle intrygująco, szczególnie na linii Hetty-Reese jest ciekawie, jako że od samego początku te dwie dziewczyny łączy dziwna nić w dużej mierze oparta na rywalizacji. Autorce udało się jakimś cudem pokazać, że w sytuacjach takich jak ta, kiedy grupa nastolatek musi ze sobą współpracować, by przeżyć, wciąż istnieją zwykłe, młodzieńcze rozterki. Trudy dorastania ulegają tutaj wypaczeniu ze względu na niecodzienne okoliczności, a jednak znalazło się dla nich miejsce. Dzięki temu sądzę, że wiele czytelniczek, będących szczególnie w wieku zbliżonym do głównych postaci, będzie mogło poczuć z nimi więź. Ba, sama zżyłam się z Hetty, Byatt i Reese, i choć nie chciałabym mierzyć się z tym, co one, to jednak czasem czułam się, jakbym rzeczywiście im towarzyszyła.

Tempo, w jakim prowadzona jest fabuła, nie daje powodów do narzekań. Razem z Hetty sięgamy pamięcią do czasów, kiedy pojawiły się dopiero pierwsze oznaki Toxu – czyli 18 miesięcy wcześniej – i poznajemy szczegóły tamtych wydarzeń. Nie są to jednak nachalne retrospekcje, informacje dawkowane są stopniowo, tak że nawet po dotarciu do końca nie poznajemy odpowiedzi na wszystkie pytania. Jednocześnie obserwujemy, jak wygląda życie w Raxter, jak wiele zasad utrzymujących nawet prowizoryczny porządek może runąć z chwilą, gdy pomiędzy mieszkanki szkoły wkradnie się nieszczerość i konspiracja.

Jeśli czegoś mi w tej książce zabrakło, to zdecydowanie więcej elementów zaskoczenia. Mimo że ani trochę się nie nudziłam i wciąż było mi mało, to jednak kilku znaczących zwrotów akcji z łatwością się domyśliłam. Odnoszę wrażenie, że Rory Power nie odkryła w tej książce całego swojego potencjału, że w opowieści o mącącym w głowie Toxie istnieje coś jeszcze. To uczucie nasiliło się, gdy dotarłam do finału książki, który pozostawił mnie z nadzieją na kontynuację, bo to zdecydowanie nie może być jeszcze koniec. Cała tematyka wydaje się zaledwie liźnięta, zupełnie jakbyśmy dostali jedynie zarys konkretnego problemu, zamiast pełnej analizy. Niestety na razie nic mi nie wiadomo o drugim tomie, ale liczę, że autorka stanie na wysokości zadania i zafunduje taki ciąg dalszy, że jeszcze długo będę zbierała szczękę z podłogi.

„Toxyczne dziewczyny” to moim zdaniem jedna z najbardziej interesujących premier w tym roku. Być może jest tu trochę przewidywalności, a nawet schematów, jednak świat przedstawiony, bohaterki, łączące je sympatie lub antypatie oraz ten śmiercionośny Tox to rzeczy, które wbijają się w umysł i pozostają na długo. Historia jest o tyle niebanalna, że z przyjemnością zobaczyłabym w przyszłości jej ekranizację. Potrzeba by było tylko dobrej obsady, bo tak rewelacyjnie poprowadzone postaci zasługują na godnych uwagi odtwórców.


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu NieZwykłemu.

5 komentarzy:

...