Babi jest dziewczyną z dobrego domu – słucha rodziców, świetnie się uczy, nie wraca zbyt późno ze spotkań z koleżankami. Tymczasem on, Step, jest wolny niczym ptak… i niebezpieczny. Jego życie obraca się wokół pięknych dziewczyn, nielegalnych wyścigów i ucieczek przed policją. Babi i Step nie mają ze sobą niczego wspólnego albo tak im się przynajmniej wydaje. Los jak na złość pcha ich ku sobie, jednak czy zetknięcie dwóch, tak skrajnie różnych światów, może dać pozytywny efekt?
Kiedy byłam w liceum, moje koleżanki dosłownie rozpływały się nad filmem „Trzy metry nad niebem”. Jakimś cudem bardzo długo mijałam się z obejrzeniem tej produkcji, choć jestem beznadziejną romantyczką, dlatego zupełnie nie wiedziałam, o co tyle krzyku. Po kilku latach wpadła mi w ręce książka Federico Moccii, dlatego uznałam, że zaczekam jeszcze z seansem do czasu, aż ją przeczytam. Nie jestem do końca pewna, czy było warto.
Powieść była potwornie rozczarowująca. Lubię romanse, jest to jeden z tych gatunków, po które sięgam najczęściej, ale ten o dziwo mnie znużył. Nie da się ukryć, że sam zarys fabularny jest dość schematyczny: mamy pewnego siebie bad boya i nieco nieśmiałą, raczej zwykłą dziewczynę, którzy się w sobie zakochują. Banalne do bólu, nawet ktoś taki niewymagający jak ja miał prawo poczuć się znudzony już na starcie. Jeśli jednak w przypadku takiej przerobionej wielokrotnie kliszy odkrywałam chemię, coś, co wyzwalało u mnie większe emocje – nie czepiałam się. W tym przypadku mogłam szukać i szukać, a efektów nie było.
Jakoś nie widziałam tej wielkiej miłości, która zrodziła się między Babi a Stepem. Z mojej perspektywy wyglądało to tak, jakby ona go nienawidziła, aż nagle uznała, że w sumie całkiem fajny z niego gość i chętnie zaczęłaby się z nim spotykać. W rezultacie wątek miłosny wypadł raczej słabo, a ponieważ na nim miała się opierać książka, możecie się domyślać całokształtu. Ponadto dwójka głównych bohaterów zachowywała się czasem tak okropnie i nielogicznie, że trudno było powstrzymać irytację. Babi była po prostu niekonsekwentna i denerwująca, z kolei Step, nawet jak na tę swoją aurę mrocznego przystojniaka przystało, czasami zachowywał się jak istny dupek. Prędzej nakopałabym mu do tyłka, niż wsiadła z nim na ten jego szpanerski motor. Sytuację nieco ratowali bohaterowie drugoplanowi, szczególnie Pollo i Pallina. Język powieści jest rzeczywiście przepiękny, choć miejscami zbyt poetycki, podobało mi się również zakończenie, które nieco podniosło ogólną ocenę. Generalnie uważam, że „Trzy metry nad niebem” jest trochę wymuszone (wyobrażałam sobie autora, który na siłę ściska ze sobą bohaterów) i czasem przerysowane.
Inna sprawa ma się z filmem – moim zdaniem wydobył on z tej historii wszystko to, czego zabrakło w realizacji pisarza. Teraz, chociaż już nastolatką nie jestem, w pełni rozumiem zachwyty swoich koleżanek z klasy. Ekranizacja świetnie gra na emocjach, a oko dodatkowo cieszą piękne krajobrazy. Aktorzy, którzy wcielili się w główne role, wytworzyli między sobą niesamowitą chemię; María Valverde była przeuroczą Babi, którą nie sposób było nie lubić, z kolei Mario Casas i jego uśmiech mógłby sprawić, że zmiękłyby mi nogi, gdyby nie to, że oglądałam na leżąco. Dzięki ich aktorskiej kreacji w końcu uwierzyłam w uczucie, które zrodziło się między dwójką bohaterów. No i, co mnie bardzo ucieszyło, filmowy Pollo jest tak samo ujmujący, jak ten książkowy! Prawdę mówiąc, trochę tu pozmieniano względem pierwowzoru, ale o dziwo te poprawki jakoś niespecjalnie mi przeszkadzały. Film ma swój klimat, jest po prostu dobry aktorsko i fabularnie – czyli, innymi słowy, trafiłam na jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy ekranizacja przebija książkę. Przykro mi bardzo, jednak Federico Moccia i jego opowieść mnie nie porwały, w przeciwieństwie do reżysera Fernando Gonzáleza Moliny.
Dla takich wrażliwców jak ja, film będzie idealny na jakiś wolny wieczór. Co do książki, to wiem doskonale, że są jej zwolennicy, mnie jednak do siebie nie przekonała. Sami dokonajcie wyboru – w razie czego, jeśli powieść również was zawiedzie, będziecie mogli zmyć z siebie to nieprzyjemne wrażenie za pomocą chwytającego za serce seansu.
kadr z filmu pochodzi ze strony filmweb.pl
Kiedyś oglądałam ten film i na mnie również nie zrobił wielkiego wrażenia. Fabuła naprawdę przypomina typowe fanfiction, jednak na zabicie czasu się nadaje i nie można go włożyć, aż na samo dno szuflady...
OdpowiedzUsuńMÓJ BLOG
Mnie akurat film się spodobał, spełnił swoje założenia gatunkowe - wiadomo, że nie jest to arcydzieło, ale to zależy, kto czego oczekuje :)
UsuńKsiążkę czytałam, jak byłam chyba w połowie liceum. Fajna, i tyle. Raczej to taka prosta historyjka dla młodszych ;) Filmu nie zamierzam oglądać.
OdpowiedzUsuńRaczej tak. Może spodobałaby mi się bardziej, gdybym była kilka lat młodsza :)
UsuńFilm obejrzałam i kompletnie się w nim zatraciłam! Lubię od czasu do czasu obejrzeć jakieś romansidło! Co do książki...jestem zawiedziona! Nawet do końca jej nie przeczytałam i teraz leży bezsensownie na półce, czekając na swoją drugą szansę, która chyba nie nadejdzie. Szkoda, ponieważ na początku myślałam, że lektura będzie jeszcze lepsza!
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie!
http://miedzypolkami-ksiazki.blogspot.com/2017/03/miasteczko-darkmord11.html
No właśnie efekt u mnie podobny. Książkę kupił mi tata, mega się ucieszyłam, a przy czytaniu wyszło, że się zwyczajnie męczę... Tymczasem film jest idealny, kiedy właśnie ma się ochotę na fajne romansidło :)
UsuńTen film oglądaliśmy chyba ze 3 razy w szkole na hiszpańskim, a co ja w tym czasie robiłam? Zaszywałam się w kącie z jakąś książką, bo po pierwsze nie mogę obejrzeć filmu przed przeczytaniem książki, a po drugie nie będę się zachwycać tym, co lubią inni XD Teraz i film i książka są na moim stosie "Do przeczytania/obejrzenia" :P
OdpowiedzUsuńJa czasem robię wyjątek i oglądam ekranizację przed książką :P Ale w tym wypadku zachowałam właściwą kolejność i w sumie na dobre mi wyszło, bo film okazał się duuużo lepszy.
UsuńKsiążki nie czytałam, ale oglądałam film i szczerze mówiąc mam mieszane uczucia co do niego...
OdpowiedzUsuńTo znaczy? Chętnie poznam Twoje odczucia :)
UsuńKsiążki nie czytałam, ale film bardzo przypadł mi do gustu. :)
OdpowiedzUsuńFilm, jak dla mnie, bez porównania :)
UsuńKsiążkę polubiłam, ale film jest bezkonkurencyjny. :)
OdpowiedzUsuńMnie się nie tyle ta książka nie podobała, co zwyczajnie zawiodła. Ale film uwielbiam :)
UsuńUwielbiam romanse, więc pewnie po książkę sięgnę, dla wyrobienia własnej opinii a i film z przyjemnością zobaczę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie: http://tworze-czytam-fotografuje.blogspot.com/
Zdrowe podejście :) W każdym razie, jeśli lubisz romanse, to co do filmu jestem niemal w 100% pewna, że Ci się spodoba :)
UsuńKsiążki nie czytałam, więc trudno mi oceniać, ale z ciekawości pewnie sięgnę w wolnej chwili, żeby móc porównać filmem. Zresztą piękny język jest dla mnie dużą zachętą, nawet jeśli wspominasz też o wielu niedociągnięciach. Z opinią na temat filmu zgadzam się w stu procentach - mimo że jest dosyć schematyczny, to wywołuje dużo emocji i kiedy pierwszy raz go obejrzałam, jeszcze długi czas wracałam do niego myślami. Aż nabrałam ochoty, żeby w najbliższym czasie odświeżyć sobie "Trzy metry nad niebem"!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
j-majkowska
Może Tobie akurat książka się spodoba, wiem, że ma wielu fanów :) Ja w tym przypadku wybieram jednak film.
Usuń