Nad
książką Jojo Moyes nie będę się rozwodzić. Powiem tylko tyle, że rzadko płaczę
przy czytaniu, a po skończeniu tej powieści nie mogłam się opanować. Od tej
pory „Zanim się pojawiłeś” zaliczam do
grona swoich ulubieńców. Nic dziwnego, że nie mogłam doczekać się ekranizacji i
tylko odliczałam dni do zarezerwowanego seansu. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdarzyło się, by moje (wysokie zresztą)
oczekiwania wobec filmu zostały tak dobrze spełnione.
Dla
tych, którzy nie mają zielonego pojęcia, o czym jest ta historia: główną
bohaterką jest dwudziestokilkuletnia Lou Clark, ekscentryczna, czasem nieco
infantylna dziewczyna, która właśnie straciła pracę. Może nie byłoby to taką
tragedią, gdyby nie fakt, że jej dotychczasowa pensja była istotną częścią
domowego budżetu, który teraz został poważnie nadwyrężony. Lou próbuje za
wszelką cenę znaleźć nową posadę, aż w końcu podejmuje się wyzwania, jakim jest
opieka nad Willem Traynorem. Will, niegdyś biznesmen odnoszący sukcesy,
wylądował na wózku na skutek nieszczęśliwego wypadku; po kimś bardzo szanowanym
i pewnym siebie został jedynie zgorzkniały, niezbyt sympatyczny facet.
Tymczasem teraz do jego życia, razem ze swoimi kolorowymi ciuszkami i szerokim
uśmiechem, wkracza właśnie Lou. Trudno początkowo powiedzieć, które z nich jest
bardziej niezadowolone z tego powodu.
Jak
tylko przeczytałam, że scenariusz napisała sama pani Moyes, byłam spokojna o tę
ekranizację. W końcu trudno, by autorka źle poprowadziła własną opowieść. „Zanim się pojawiłeś” urzekło mnie w
wersji książkowej, więc nie wątpiłam, że film tylko pogłębi to wrażenie. Tak
się właśnie stało, i to z nawiązką. Twórcom
idealnie udało się przenieść powieść na ekran. Cała sceneria, dialogi,
nastrój, to wszystko odpowiadało temu, co zauważyłam przy czytaniu. Nie mam nic
przeciwko luźniejszym adaptacjom, ale w tym wypadku bardzo się cieszyłam, że
nikt dodatkowo nie kombinował z fabułą, nie usiłował jej urozmaicić, bo była
prosta i właśnie w tej swojej prostocie piękna.
Pomijając
już relację książka-ekranizacja, to po prostu jest bardzo dobry film. Zdjęcia są zachwycające, naprawdę
cieszą oko, do tego ścieżka dźwiękowa
została idealna dobrana, podkreślając emocje dokładnie w tych momentach,
kiedy było to potrzebne. No i te cudowne
kostiumy! Szczególnie istotne, jeśli chodzi o postać Louisy. A skoro już o
tym mowa, to muszę powiedzieć, że nie
mogłam sobie wymarzyć lepszej obsady aktorskiej. Sama Claflina widziałam
już w „Igrzyskach śmierci”, ale całkowicie
zdobył moje serce właśnie w tej produkcji. Zagrał świetnie (i trudno nie
odwzajemniać jego szczerego uśmiechu!). Emilia Clarke nie zagrała Lou – ona nią
po prostu była. Wydaje mi się, że to mówi samo za siebie. Oboje stworzyli
zgrany duet i wytworzyli między sobą taką chemię, że moim zdaniem to oni
odpowiadają za tak dobry efekt końcowy całego filmu. Aktorzy drugoplanowi
również mnie nie zawiedli, chociażby Matthew Lewis był perfekcyjnie zapatrzonym
w siebie bucem.
Zapewne
część osób uzna „Zanim się pojawiłeś” za łzawą, płytką historyjkę. Mają do tego pełne prawo. Ja uwielbiam jednak
uczucia, które wzbudził we mnie ten film. Czasem głośno się śmiałam, a gdy
doszło do najbardziej dramatycznej sceny, prawie zasypałam się chusteczkami. Produkcja pełna jest humoru, ale także
ciepła, nadziei, przyjaźni i miłości. Nie chcę zabierać głosu w sprawie
tego, co wydarzyło się pod koniec, bo to wręcz temat na osobny post. W każdym
razie: zapewniam, że ten film prowokuje
do przemyśleń i zdecydowanie zapada w pamięć. Mnie dodatkowo kilku rzeczy
nauczył, a ja bardzo sobie cenię opowieści, które przemawiają do mnie w ten
sposób.
Komu
polecam? W zasadzie wszystkim. „Zanim się
pojawiłeś” ogląda się przyjemnie, ale nie bezmyślnie, bo kolejne sceny siłą
rzeczy zajmują uwagę widza i gdzieś ukradkiem wkradają się do jego serca.
Jednych to może wcale nie ruszy, a innym pozostawi ślady, które tak szybko nie
znikną. Chyba nie trzeba się domyślać, do której grupy ja się zaliczam ;)
źródło zdjęć: filmweb
Za książkę jeszcze się nie zabrałam (mam już w biblioteczce), a za film tym bardziej. Jednak miałam ochotę wybrać się na niego do kina, doprawdy - kusiło! Ale obiecałam sobie, że Sam Claffin poczeka :D Ogólnie to nie tylko ty uważasz, że aktorka nie odgrywała roli głównej bohaterki. Jak tylko widzę jakąś opinię w internecie, czy moi znajomi się zachwycają tą produkcją, to również mówią, że ta kobieta po prostu była postacią z filmu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
gabRysiek recenzuje
Ja dorwałam książkę jak tylko stała się ponownie dostępna (do czasu tego nowego, filmowego wydania trudno było ją dostać, wszyscy ją sobie dosłownie wyrywali!), a niewiele ponad miesiąc później siedziałam już w kinie. Obie formy są niesamowite <3 Emilię Clarke dotąd znałam tylko "z widzenia", ale to, jak zagrała Lou, naprawdę wzbudziło mój podziw :)
UsuńWszędzie widzę zachwyty nad tą produkcją i książką Moyes, muszę w końcu sama się przekonać, czego są warte :) myślę, że ta historia mogłaby i mnie zauroczyć, zwłaszcza, że trailer tego filmu był naprawdę świetny, ale napierw wiadomo książka :) muszę ją kupić, a moze poproszę ją jako prezent urodzinowy:) cieszę się, że Twoje oczekiwania zostały spełnione:)
OdpowiedzUsuńWiadomo, że nie każdemu ta książka może przypaść do gustu :) Ja uwielbiam dramaty i wątki miłosne, więc mnie ta historia totalnie kupiła, ale wiem też, że książka/film mają swoich przeciwników. Mimo wszystko gorąco polecam :)
UsuńJestem mega ciekawa Emilii Clarke w innej odłonie niż w 'Grze o Tron', dlatego ze względu na nią muszę obejrzeć ten film.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Z kolei ja mam GoT jeszcze przed sobą :)
UsuńKsiążkę zdecydowanie zaliczam do moich jednych z ulubionych więc na film musiałam iść. A tak się jeszcze złożyło, że miałam do wykorzystania darmowe wejściówki więc jak nie skorzystać. ksiązka była zdecydowanie smutna, wzruszająca, za to na filmie non stop cała sala wybuchała śmiechem. główni aktorzy po prostu mistrzostwo. Zdecydowanie ten film trzeba obejrzeć
OdpowiedzUsuńBo właśnie tu ujawnił się głównie talent Emilii Clarke - doskonale zagrała niezręczność i bezpośredniość Lou, co tylko na ekranie mogło w pełni rozśmieszyć :) Świetny film.
UsuńWłaśnie dwie godziny temu także wrzuciłam swoje wrażenia po filmie na mojego bloga i tak czytam to, co Ty napisałaś, i aż nie mogę się nadziwić, że masz dokładnie takie same przemyślenia, jak ja. :D Mnie także uspokoił fakt, że Jojo Moyes napisała scenariusz, i również stwierdziłam, że Emilia Clarke nie grała Louisy, tylko nią była! :D
OdpowiedzUsuńSkoro tyle widzów to zauważyło, to znaczy, że faktycznie coś w tym jest :D
UsuńOoo widzę Dany. Clarke w Grze o tron ma tragiczną role ale w "Terminatorze" dała rade. Nigdzie indziej jej nie widziałam w sumie. A film no nie dla mnie po prostu ;) widziałbym się.
OdpowiedzUsuńJa właśnie widziałam tę aktorkę w akcji pierwszy raz i bardzo mi się podobała :)
Usuń*wynudziłabym się (telefon <3)
UsuńJest urocza, jeśli nie jest Dany XD A "na oko" aktorką jest średnią. Taka zwykła, ładna dziewczynka, która może grać "codzienne" role, ale czy coś więcej? W jakiejś bardzo poważnej roli jej nie widzę w sumie.
Chcę właśnie zobaczyć ją w jakiejś innej produkcji, bo jak na razie nie mam żadnego porównania w stosunku do tej roli :)
UsuńPo tym jak bardzo pokochałam książkę, jakoś nie mogę się przełamać aby iść do kina. Wiem, że mogę się strasznie wzruszyć, więc może kiedyś będę miała okazje oglądnąć ekranizację, ale nie przy innych ludziach, haha :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
My z mamą miałyśmy to szczęście, że poszłyśmy do kina wczesnym popołudniem i w środku tygodnia, byłyśmy na sali całkiem same XD
UsuńJestem świeżo po przeczytaniu książki, która mnie naprawdę zachwyciła. Jest świetnie napisana, wzrusza. Dosłownie kilka razy w życiu zdarzyło mi się płakać po przeczytaniu książki, bo tekst pisany jakoś mniej mnie porusza niż filmy, ale tym razem nie obyło się bez chusteczek. Nie wiem, czy czytałaś drugą część "Kiedy odszedłeś", ale jak dla mnie jest o wiele gorsza, chociaż też dosyć ciekawa. O filmie słyszałam same pozytywne opinie, a książka zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że w najbliższych dniach na pewno go obejrzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
j-majkowska
Mam dokładnie tak samo jak Ty - obraz potrafi mnie wzruszyć w ciągu kilku sekund, przy książce płaczę bardzo rzadko. "Zanim się pojawiłeś" właśnie tego dokonało :) Nie czytałam jeszcze drugiej części, choć jestem dość sceptycznie nastawiona, moim zdaniem tej historii nie należało dalej rozwijać... Ale przeczytam na pewno. Póki co polecam Ci ekranizację pierwszej, jest naprawdę świetna :D
UsuńKoniecznie muszę obejrzeć ten film, ale też koniecznie muszę przeczytać przed tym książkę :/. Trochę się boję, bo płaczę przy prawie co drugiej książce i przy tej na pewno będę DUŻO płakać :D Zresztą zakończenia można się domyślić :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
CynamonKatieBooks
Ja z kolei rzadko płaczę przy książkach, a tutaj nie mogłam się uspokoić, także... Koniecznie uzbrój się w chusteczki :D
UsuńNiestety nie udało mi się pójść do kina, ale czaiłam się na film wrzucony do Internetu i całkiem niedawno w końcu się udało (chociaż tłumaczenie pozostawało wiele do życzenia XD). Będzie to jeden z tych filmów, do których mogłabym wracać i wracać. Uwielbiam. Przepiękna, bardzo prawdziwa historia i muszę szczerze przyznać, że jak dla mnie z zaskakującym zakończeniem. Z pewnością przeczytam również książkę, bo to nie będzie strata czasu :) Całuję :*
OdpowiedzUsuńJa właśnie czekam na porządne tłumaczenie i porządną jakość, bo muszę obejrzeć jeszcze raz XD Film jest cudowny, podobnie zresztą jak książka, którą Ci naprawdę gorąco polecam! :)
UsuńKsiążki nei czytałam, ale oglądałam film i jestem w nim zakochana, naprawdę! Tyle emocji, które we mnie wywołał. Dobrze, że zabrałam ze sobą chusteczki!
OdpowiedzUsuńW takim razie gorąco polecam książkę, jest cudowna!
Usuń