„Niektórzy goście weselni przychodzą bez zaproszenia.”
Na początku mamy szczęśliwie zakochaną parę: Piotra (Itay Tiran) i Żanetę (Agnieszka Żulewska). On przyjeżdża dla niej z Anglii, żeby zacząć wspólne życie w Polsce. Problem w tym, że na dzień przed planowanym ślubem Piotr przypadkowo znajduje ludzkie szczątki – na dodatek tuż przy domu, w którym młodzi mają uwić sobie gniazdko. Mężczyzna nie chce mówić narzeczonej o tym dziwnym znalezisku, zwłaszcza że wokół panuje radosna atmosfera związana ze zbliżającym się weselem. Temat wydaje się tymczasowo zamknięty… Niestety kolejne wydarzenia wymykają się spod kontroli. Piotr chyba już nie jest w swoim ciele sam.
Trudno opowiedzieć mi o swoich odczuciach po tym filmie. Na pewno zrobił na mnie ogromne wrażenie i wywołał masę emocji, które utrzymywały się jeszcze długo po napisach końcowych. Zdecydowanie nie spodziewałam się czegoś takiego. O samej produkcji przeczytałam zupełnie przypadkiem i początkowo byłam bardzo sceptycznie nastawiona. Polski film z elementami horroru? Jakoś mnie to nie przekonywało. Dopiero po obejrzeniu zwiastuna stwierdziłam, że może być ciekawie. Zaledwie dwa dni później pojawiła się informacja o samobójczej śmierci Marcina Wrony, reżysera; to przykre wydarzenie niechcący stało się chwytem marketingowym, na który również się złapałam. Wtedy wiedziałam już, że koniecznie muszę ten film obejrzeć.
Początek był nieco zwodniczy, wręcz naiwny w porównaniu z tym, co przedstawiały kolejne sceny. Mogłoby się wydawać, że to jeden z horrorów, jakich teraz mnóstwo, w końcu była tajemnica, poczucie jakiejś nadprzyrodzonej obecności i sielanka, która musiała zostać zakłócona. Mimo to nie przypuszczałam, że całość zostanie przedstawiona w tak barwny, a jednocześnie poplątany i mieszający w głowie sposób. „Demon” to przede wszystkim mocny thriller, który poza grozą z klasycznego dreszczowca łączy w sobie wciągający dramat i czarny humor. Tutaj nic nie jest oczywiste. Nawet kiedy zaczynałam się czegoś domyślać, chwilę później ten pomysł zostawał doszczętnie zniszczony przez następne ujęcie. Bardzo mi się spodobało wykorzystanie żydowskiego folkloru, a konkretniej dybuka, wokół którego buduje się cała oś fabularna. Jest opętanie i dziwaczna próba egzorcyzmu, ale jest też chaos i nieprzewidywalność. Nawet kwestia żydowska, istotna w tym filmie, nie została do końca wyjaśniona. Wrona nie zaprezentował zresztą zbyt wielu rozwiązań – zamiast tego zostawił widzowi szerokie pole do interpretacji, które otwiera się zwłaszcza po zaskakującym i nieco wytrącającym z równowagi zakończeniu.
Trudno było mi pozbierać myśli po tym filmie i w pewnym stopniu nadal tego nie potrafię. Nie chodzi wcale o to, że „Demon” był przerażający; choć niektóre momenty sprawiały, że dreszcz przebiegał mi po plecach, nie czułam się przestraszona, raczej zmieszana i zahipnotyzowana. Trudno było oderwać oczy od ekranu, już dawno żaden film nie wywołał we mnie takiej gamy uczuć. Ale skłamałabym mówiąc, że mi się nie podobało, bo podobało się i to bardzo. Muzyka świetnie zbudowała klimat, który wzmagał padający przez sporą część akcji deszcz. Poza tym cieszę się, że reżyser zostawił tak wiele miejsca na domysły, spekulacje, a nawet teorie spiskowe, dzięki czemu ta produkcja niezwykle zapada w pamięć. Aktorsko również bez zarzutu: tutaj szczególnie chciałabym wyróżnić pana młodego, w którego wcielił się Itay Tiran. Musiał włożyć mnóstwo pracy w tę rolę, co się zresztą opłaciło, bo efekt jest wspaniały – jego bohater jest dynamiczny, intrygujący i bardzo prawdziwy. Mile będę też wspominać Agnieszkę Żulewską i oczywiście Andrzeja Grabowskiego, który ze swoją rubasznością znakomicie rozładowywał napięcie.
„Demon” pełen jest groteski i surrealizmu. Humorystyczne akcenty mocno przeplatają się z groźniejszymi, mocniejszymi fragmentami, co z czasem potęguje wrażenie absurdu, ale absurdu zamierzonego. Na pewno wrócę jeszcze do tego filmu, a na razie muszę go na spokojnie w sobie przetrawić.